Protesty, które rozpoczęły się w połowie września akcją okupacji Wall Street w Nowym Jorku w następnych tygodniach ogarnęły również takie miasta jak Los Angeles i Boston.

W ostatni weekend w Nowym Jorku policja aresztowała ponad 700 demonstrantów. Wobec protestujących użyto gazu pieprzowego. O protestach zrobiło się głośno, a opinia publiczna była zszokowana postępowaniem policji.

>>> Zobacz też: Policja w Nowym Jorku aresztowała setki protestujących przeciwko władzy banków

Sceptyczny wobec szans powodzenia amerykańskich demonstrantów jest jednak Daniel Indiviglio, dziennikarz serwisu theAtlantic.com. W swoim artykule przytacza pięć powodów, które jego zdaniem przekreślają szanse na sukces demonstrantów.

1. Niejasne cele

„Łatwo jest nienawidzić Wall Street” – pisze Indiviglio. „W filmach bankierzy ukazywani są jako napędzani chciwością kretyni bez serca.” Jednak zdaniem autora niechęć do Wall Street jest jedynym jasnym przekazem ze strony demonstrantów. Brakuje natomiast konkretnych postulatów. „Każdy protest, który liczy, że osiągnie jakieś cele potrzebuje, no cóż jakiegoś celu” – ironizuje Indiviglio.

2. Wall Street się nie przejmuje

W przeciwieństwie do poprzednich głośnych demonstracji amerykańskiej Tea Party, okupanci Wall Street mają znacznie mniejszy wpływ na obiekt swojej niechęci. Gniew Tea Party wywołany przez bailouty dla banków i gigantyczny pakiet stymulujący był skierowany przeciwko rządowi USA. Obecne demonstracje skierowane są przeciwko bankierom, których to w ogóle nie obchodzi. „Protestanci nie są klientami Wall Street. W wielu przypadkach nie są nawet klientami jej klientów” – zauważa Indiviglio.

Kadra zarządzająca z Wall Street pije szampana w trakcie trwania protestów:

http://www.youtube.com/watch?v=vAWv9gV8Cxo

Jako radykalny przykład dziennikarz przywołuje film z YouTube’a, na którym widać bankierów z Wall Street, którzy obserwują demonstrację sącząc szampana, w ogóle nie poruszeni protestem. „W rzeczywistości zdecydowana większość bankierów, traderów i inwestorów nie rabuje biednych, by karmić kawiorem bogaczy. Wykonują uczciwą robotę, która utrzymuje w działaniu globalny system finansowy. Większość pracowników z Wall Street przeszłaby obok demonstrantów potrząsając z niedowierzaniem głową nad ignorancją tłumu co do charakteru ich pracy” – pisze Indiviglio.

3. Protestanci nie wpłyną na Kongres

Tea Party udało się wpłynąć na kampanię wyborczą do Kongresu w 2010 r. Ich postulaty o zmniejszeniu udziału rządu w gospodarce mogły jednak liczyć na dużo większe poparcie społeczne. „Rzeczywistość jest taka, że Amerykanie są centro-prawicowym narodem, a Kongres to odzwierciedla. Jeśli któreś miasta są bardziej lewicowe od innych, to mają już bardzo postępowych reprezentantów” – pisze Indiviglio.

4. To nie jest czas na takie reformy

„Wprowadzenie nowego podatku od transakcji finansowych lub jeszcze bardziej uciążliwe regulacje krótkoterminowo nie przyniosą nic dobrego gospodarce. Tak długo jak sektor bankowy pozostaje wrażliwy rząd nie będzie spieszył się by dobić go nowymi opłatami, podatkami lub zarządzeniami tylko dlatego, że kilka tysięcy protestujących na Dolnym Manhattanie zrobiło trochę hałasu” – uważa Indiviglio.

5. Banki są kluczowe dla gospodarki, zwłaszcza dla amerykańskiej

Finanse są szczególnie ważnym sektorem gospodarki USA, twierdzi Indiviglio i jednym z niewielu, w którym Stany Zjednoczone wciąż są światowym supermocarstwem. Wprowadzenie nowych, restrykcyjnych praw sprawiłoby, że biznes po prostu wyniósłby się z Ameryki do jakiegoś innego kraju.

>>> Polecamy też: Gniew ludu uderza w Amerykę: Wall Street pod pręgierzem

„Ze względu na wszystkie powyższe powody nie doczekamy się raczej by wysiłek demonstrantów z Okupacji Wall Street przyniósł jakieś znaczące skutki. Ruch ten nie ma jasnych celów, a praktyczne czynniki związane z obecną sytuacją zablokują wszystkie ważne postulaty, które może mieć” – podsumowuje Indiviglio.