Polska, tak jak Komisja Europejska, jest przeciwna tworzeniu nowych instytucji tylko dla strefy euro, co powiększyłoby podziały w UE.

"Coraz więcej osób mówi, że trzeba zmienić traktat UE, ale nikt jeszcze nie wyłożył konkretnej propozycji na stół" - zauważyły w rozmowie z PAP w środę źródła dyplomatyczne UE. Czyli nie sprecyzowano, co dokładnie w traktacie miałoby zostać zmienione. Niemiecka kanclerz Angela Merkel kilkakrotnie mówiła jedynie, że traktat należałoby zmienić, by "ratować euro", wzmacniając dyscyplinę finansów publicznych państw strefy euro.

Źródła unijne powiedziały PAP, że zdaniem Berlina przyjęty ostatnio "sześciopak", czyli nowe unijne przepisy dotyczące dyscypliny finansów publicznych, może nie wystarczyć do dopilnowania, by w przyszłości nie doszło do powtórki greckiego przypadku. "Merkel chciałby - mówią źródła - by strefa euro miała +silny bat+, np. jakiegoś komisarza, który miałby kompetencje, żeby sprawdzać, ingerować w budżety krajowe i egzekwować decyzje". Do funkcji takiej osoby należałoby też reprezentowanie strefy euro na świecie w relacjach z innymi parterami.

A do tak dalekich zmian potrzebna jest rewizja traktatu UE. Wymaga ona zgody przywódców wszystkich 27 państw UE (a nie tylko 17 w eurolandzie), a następnie ratyfikacji przez wszystkie kraje. Tymczasem wszyscy w Brukseli pamiętają kłopoty z ratyfikacją traktatu konstytucyjnego (poległ w referendum we Francji i Holandii w 2005 r.), a następnie Traktatu z Lizbony, którego ratyfikację trzeba było powtórzyć w Irlandii w 2009 r.

Reklama

Między innymi z tego powodu niechętnie na zmianę traktatu patrzy szef KE Jose Barroso. Apeluje, by zmianę traktatu rozważyć "dopiero jeśli obecne mechanizmy okażą się niewystarczające". Ale Barroso obawia się najbardziej, że zmiana traktatu doprowadzi do powstania nowej, konkurencyjnej dla KE instytucji z ekspertami i urzędnikami, która byłaby pod kontrolą Hermana Van Rompuya.

"To KE jest rządem gospodarczym UE; nie potrzebujemy do tego nowych instytucji" - przekonywał niedawno Barroso w europarlamencie. To aluzja do ogłoszonej w sierpniu przez prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego i kanclerz Niemiec Angelę Merkel propozycji powołania rządu gospodarczego strefy euro w ramach szczytów przywódców "17", który zbierałby się przynajmniej dwa razy w roku pod przewodnictwem szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. Belg już zgodził się na tę propozycję, a niedzielny szczyt strefy euro ma to oficjalnie zatwierdzić, o ile nie pojawią się protesty ze strony innych państw eurolandu. Projekt zakłada, że przy strefie euro miałby powstać przynajmniej stały sekretariat, albo właśnie nowa instytucja - dla której jednak niezbędna jest zmiana traktatu, by miała podstawy do współpracy z innymi instytucjami w UE, jak choćby Europejskim Bankiem Centralnym.

"Oczekuję, że Rada Europejska (czyli 27 przywódców) uzna, że podejście wspólnotowe jest najlepsze dla dalszego przyszłego modelu zrządzania" - powiedział Barroso w środę.

Polska, jak wynika z wypowiedzi polskich polityków, ma w sprawie zacieśnienia strefy euro i zmiany traktatu podobny pogląd jak KE. Wolałaby, żeby centralną rolę odgrywała w tym procesie Komisja Europejska, bo obawia się dalszego pogłębiania podziałów między 17 a resztą. KE pracuje tymczasem dla całej UE.

"Ze strony prezydencji Rady UE w kwestii unii gospodarczo-walutowej mogą państwo liczyć na podejście, które będzie bardziej skierowane na więcej Europy, a nie mniej Europy; na poparcie dla metody wspólnotowej, a nie międzyrządowej oraz na wsparcie dla coraz bardziej ścisłej UE, a nie coraz luźniejszej" - powiedział minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz w PE 28 września.

Mówiąc we wtorek o szczycie UE, Dowgielewicz przyznał, że spodziewa się "trudnych dyskusji na temat instytucjonalizacji strefy euro".

"W interesie prezydencji i Unii jest, żeby nie doprowadzić do powstania rowu pomiędzy strefą euro a pozostałymi krajami. W tym duchu będziemy działać" - dodał.

Także minister finansów Jacek Rostowski powiedział tydzień temu w Brukseli, że Polska zgadza się, że unia monetarna musi się zacieśniać, by uratować euro, ale "jest bardzo ważne, by większa integracja strefy euro nie tworzyła większych podziałów" między "17" a resztą państw UE.

"Każdy dziś akceptuje - i widzimy tu zmianę w polityce brytyjskiego rządu - że, by uratować strefę euro, musi nastąpić dalszy poziom jej integracji" - oświadczył Rostowski. To konieczne - wyjaśnił - by społeczeństwa krajów wspierających dziś finansowo inne kraje zaakceptowały tę pomoc. "Jeśli strefa euro ma być bezpieczna i skoro to wymaga niezakładanego wcześniej poziomu solidarności, to musi być zdecydowanie większa integracja i kontrola nad fiskalnymi i strukturalnymi politykami poszczególnych rządów. Po to, by solidarność była politycznie do zaakceptowania w krajach, które jej udzielają" - dodał.

Rostowski podkreślił, że kraje UE, które - jak Polska - są poza strefą euro, "są chętne poprzeć dalszą integrację strefy euro", co może wymagać zmiany traktatu UE, ale pod warunkiem, "że rezultatem tych zmian nie będzie to, że będziemy wykluczeni". "Jeśli nie będziemy wykluczeni, to wesprzemy zmianę traktatu i większą integrację strefy euro" - powiedział.

Polska, jak wynika z wypowiedzi dyplomatów, może obawiać się, że wraz z powołaniem nowej instytucji strefy euro nie tylko mogą pojawić się nowe kryteria wejścia do strefy euro, ale też, że to szef tej instytucji - a nie jak dotychczas KE i EBC - będzie decydował o ich spełnieniu przez kraj starający się o wejście do euro.

Polscy dyplomaci mają jednak wciąż nadzieję, że kanclerz Angela Merkel nie będzie dążyć, jak domagają się tego Francuzi, do całkowitego wykluczania takich państw jak Szwecja czy Polska z nowej formy zarządzania gospodarczego. "W gronie 17 państw eurolandu Niemcy z ich podejściem do dyscypliny fiskalnej i gospodarką opartą na eksporcie są w mniejszości, większość ma Francja z tzw. Południem. W gronie 27 państw Niemcy mają większość" - powiedział PAP dyplomata.