Kilka godzin później z kuluarów popłynął sygnał, że w kolejce do bailoutu stoją Włochy. Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej zostanie uruchomiony, by zmniejszyć odsetki, jakie Rzym płaci za swe obligacje. To nie koniec złych informacji. Włochy ogarnia coraz poważniejszy kryzys polityczny. Wczoraj przywódca Ligi Północnej Umberto Bossi zagroził, że opuści koalicję rządową, jeśli premier Silvio Berlusconi będzie upierał się przy przesunięciu wieku emerytalnego do 67 lat (dziś Włosi mogą przestać pracować nawet w wieku 58 lat, jeśli mają 40-letni staż). Plan Berlusconiego jest tymczasem warunkiem odzyskania przez Rzym wiarygodności.

>>> Czytaj też: Wyrocznia przemówiła: istnieje ponad 50 proc. ryzyko, że recesja uderzy w potęgi gospodarcze

Równie duże wrażenie na inwestorach robią informacje dotyczące umorzenia greckiego długu. Domaganie się od banków 60 proc. strat to sukces rządu niemieckiego. Kanclerz Angela Merkel przekonuje, że to banki komercyjne muszą ponieść maksymalnie duży ciężar strat spowodowanych niewypłacalnością Grecji, nie podatnicy. Francja, popierana przez MFW i EBC, opowiadała się za mniejszą skalą odpisu.

>>> Polecamy: Unia chce na siłę ratować Włochy. Berlusconi nie chce pomocy

Reklama

Prezydent Sarkozy ostrzegał, że tak duże straty banków mogą wywołać panikę na rynkach finansowych i niekontrolowaną wyprzedaż akcji instytucji finansowych. Ostatecznie zgodził się ze stanowiskiem Niemiec, choć pod warunkiem że banki zaakceptują tak duże koszty. To jest możliwe, bo alternatywą może być niekontrolowane bankructwo Grecji, którego konsekwencje byłyby poważniejsze. W lipcu banki zgodziły się na zamianę posiadanych obligacji na 30-letnie, niżej oprocentowane bony skarbowe, co oznaczało dla nich spisanie na straty 21 procent nominalnej wartości bonów skarbowych.

Nowy plan nie zakłada żadnej rekompensaty. Dlatego rzeczywista skala strat dla banków wynosi nie 60, ale 75 – 80 proc. Na razie banki nie chcą o tym słyszeć. Zgadzają się na stratę odpowiadającą 40 procentom inwestycji w grecki dług. – Są granice tego, co można uznać za dobrowolne wyrzeczenie – ostrzega Charles Dallara, szef Instytutu Finansów Międzynarodowych. Jeśli banki nie zgodzą się na narzucone im straty, zaprzestanie obsługi długu przez Grecję będzie uznane za bankructwo (credit event). A to może oznaczać, że przez bardzo wiele lat władzom w Atenach nikt już nie zechce pożyczać i grecka gospodarka będzie funkcjonowała tylko dzięki pomocy Brukseli. Porozumienie powinno zostać osiągnięte dziś.