Ale to tylko pozory: w perspektywie dwóch-trzech dekad Pekin, Berlin oraz Tokio są skazane na ekonomiczną marginalizację, bo nie potrafiły stworzyć warunków dla demograficznego rozwoju swoich społeczeństw. Amerykanie, Anglicy oraz Francuzi, mimo ciążącego im dziś ciężaru długu, mogą spać spokojnie. W ich rodzinach przychodzi na świat wystarczająco dużo dzieci, aby w przyszłości utrzymać emerytów. Młode społeczeństwo jest też najlepszą gwarancją szybkiego rozwoju gospodarczego. W poniedziałek ONZ ogłosiło, że liczba mieszkańców Ziemi przekroczyła 7 mld. Symboliczny moment nastąpił, gdy w Manili narodziła się Danica May Camacho. Ludzkość potrzebowała tylko 13 lat, aby powiększyć się o kolejny miliard.

>>> Czytaj też: Nasza gospodarka się rozwija. Wbrew prognozom i logice

– W każdej minucie rodzi się obecnie o 158 więcej osób niż umiera. Ale aż 154 dzieci przychodzi na świat w krajach biednych, które nie są w stanie zabezpieczyć nowemu pokoleniu miejsc pracy i wykorzystać ich ekonomicznego potencjału – mówi „DGP” Marianne Blidon z Institut National d’Etudes Demographiques (INED) w Paryżu. Nieco arbitralny wybór przez ONZ noworodka z Filipin jako siedmiomiliardowego obywatela Ziemi dobrze oddaje demograficzne tendencje globu. Zamieszkany już przez 95 mln mieszkańców archipelag dusi się z przeludnienia. A to na pewno nie koniec błyskawicznego wzrostu ludności kraju, w którym aż 54 proc. społeczeństwa ma mniej niż 25 lat, a co dziesiąta dziewczynka w wieku 15-19 lat zaszła w niechcianą ciążę.

Pozorna siła Niemcy, Japonia, Korea, nawet Chiny nie mają takich trudności. Przeciwnie: w pogrążonym w kryzysie świecie to kraje, które wzbudzają zawiść, bo zdołały przekonać inwestorów do siły swoich gospodarek i stabilności finansów publicznych. Gdy Francja walczy o utrzymanie najwyższej oceny ryzyka kredytowego, a Wielka Brytania dawno go straciła, Berlin nie tylko nie musi obawiać się utraty cennego AAA, ale nawet stać go na pomaganie innym. Marianne Blidon ostrzega jednak, że to tylko pozorna siła. Już teraz Republika Federalna jest drugim, po Japonii, krajem o największym (20,6 proc.) udziale w społeczeństwie osób w wieku powyżej 65 lat. Co gorsza, w ciągu 20 lat wskaźnik ten zbliży się do 1/3. A to oznacza ogromne obciążenia dla budżetu państwa, które musi sfinansować świadczenia dla dziesiątek milionów coraz dłużej żyjących emerytów. W ubiegłym tygodniu minister spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich ostrzegł, że jeśli Niemcy nie przyłożą się do prokreacji, dług Republiki Federalnej urośnie do 200 proc. PKB. Kłopoty demograficzne uderzają w niemiecką gospodarkę już dziś.

Rok 2010 był pierwszym, w którym liczba ludności aktywnej zawodowo zmalała. Ale to tylko początek kłopotów: o ile w ubiegłym roku w Republice Federalnej pracowało 44,6 mln osób, to już za 14 lat będzie ich zaledwie 38 mln. W tym samym czasie nad Sekwaną ta grupa zwiększy się z 28,3 do 30 mln. – We Francji każdego roku liczba osób w wieku produkcyjnym rośnie o 100 tys. osób. To jedna z przyczyn wyższego bezrobocia po zachodniej stronie Renu niż po wschodniej. Ale oficjalne wskaźniki stanu rynku pracy ukrywają przyszłą słabość Berlina i siłę Paryża.

Niskie bezrobocie nie jest u nas wynikiem dobrej polityki, a spowodowane tym, że nasze społeczeństwo wymiera i coraz mniej osób poszukuje zatrudnienia – mówi nam Axel Pluennecke z Instytutu Badań Gospodarczych w Kolonii. Już teraz 2/3 niemieckich przedsiębiorstw narzeka na brak specjalistów, których nie da się zastąpić Turkami przybyłymi z wiosek Anatolii. Przykład Japonii, której społeczeństwo już dziś jest najstarszym, jakie zanotowały annały historii świata, to ostrzeżenie dla naszego zachodniego sąsiada. Od 40 lat w Kraju Kwitnącej Wiśnie rodzi się przeciętnie 1,2-1,4 dziecka na kobietę, o wiele za mało, aby zapewnić wymienialność pokoleń (minimum to 2,1). Ponieważ niezwykle homogeniczne japońskie społeczeństwo nie akceptuje emigrantów, udział osób starszych szybko w nim rośnie, zmuszając rząd do nakładania coraz to wyższych podatków, aby sfinansować opiekę nad seniorami.

To jedna z najważniejszych przyczyn gigantycznego (220 proc. PKB) długu Japonii, który nie ma sobie równych na świecie. Starsi nie lubią ryzyka Przez wiele lat władze w Tokio próbowały utrzymać wzrost gospodarczy mimo niedoboru młodych pracowników oraz rosnących stawek, jakie trzeba było im wypłacić, poprzez automatyzację produkcji. Ale w globalnej gospodarce ta metoda okazała się nieskuteczna, bo takie kraje jak Indonezja, Wietnam czy Chiny oferowały setki milionów rąk do pracy, na dodatek tańszych od robotów. Aby utrzymać się na rynku, Toyota, Sony czy Hitachi przeniosły produkcję poza rodzimy kraj. W konsekwencji Japonia jest dziś miejscem stagnacji ekonomicznej, a odebranie jej dwa lata temu przez Chiny drugiego miejsca w rankingu największych gospodarek świata to początek procesu marginalizacji.

W Europie japoński model naśladują Włochy. To państwo, które do połowy lat 70. XX wieku było uważane za ojczyznę cudu gospodarczego: nowoczesnych rozwiązań technologicznych, przełomowego designu, koncernów podbijających świat. Ale Italia okazała się także pierwszym krajem Starego Kontynentu dotkniętym zapaścią demograficzną, której od 40 lat kolejnym rządom w Rzymie nie udaje się przełamać. Średni poziom wzrostu gospodarczego w ostatnich 15 latach wynosił ledwie 0,75 proc., a dług kraju, zaciągnięty po to, aby finansować rosnącą armię emerytów, osiągnął bezprecedensową w Europie skalę 1,9 bln euro. Młode społeczeństwo zaś to pewność rozwoju gospodarczego. 20- czy 30-latkowie nie wahają się ryzykować i chętnie zakładają własne biznesy, są innowacyjni.

Amerykański demograf Nicholas Eberstadt uważa, że starzenie się społeczeństw ma wpływ nie tylko na kondycję gospodarczą państw, ale także ich wybory polityczne. Starszych osób nie interesują inwestycję w przyszłość, nakłady na nowe technologie i infrastrukturę. Wiedzą, że nigdy z nich nie skorzystają. Głosują więc na tych, którzy chcą przeznaczyć gros pieniędzy z budżetu na bieżącą konsumpcję: większe emerytury oraz hojny system opieki zdrowotnej. Stąd trudności 75-letniego Silvio Berlusconiego, który jak na włoskie warunki uchodzi za młodzieniaszka, w reformowaniu zastygłych struktur włoskiego państwa.

Zapaść demograficzna przekłada się także na międzynarodową pozycję kraju i co za tym idzie – na zdolność do przeforsowania korzystnych dla siebie rozwiązań. Dziś Niemcy jako najludniejsze państwo UE mają – zgodnie z przepisami traktatu lizbońskiego – najwięcej głosów w Radzie Unii Europejskiej. Ale ta sytuacja nie będzie trwać długo. Jak przewiduje Hans-Peter Friedrich w ciągu nadchodzącego półwiecza Republika Federalna straci 17 mln mieszkańców, pozostając daleko w tyle za Francją i Wielką Brytanią. – Ostrzeżeniem dla Niemiec jest los Rosji, w której od upadku komunizmu ubyło 7 mln mieszkańców. Kreml wręcz obawia się, że może mu nie starczyć obywateli, aby kontrolować ogromny obszar kraju. Już teraz Daleki Wschód kolonizują Chińczycy – wskazuje Axel Pluennecke.

Młoda Ameryka Kondycja demograficzna Polski jest lepsza niż Niemiec, ale tylko dlatego, że zapaść zaczęła się u nas później. Sukces ekonomiczny naszego kraju w ostatnich 20 latach został opłacony dramatycznym spadkiem liczby urodzeń (z 2,05 dziecka na kobietę w 1990 r., do 1,39 w ubiegłym). Inaczej mówiąc wielu z nas dorobiło się dobrego samochodu, wygodnego mieszkania i atrakcyjnych wakacji za granicą, dlatego że nie odważyło się ponieść kosztów związanych z rodzicielstwem. Dodatkowo kondycję demograficzną kraju pogrążyła emigracja około 2 mln młodych Polaków w ciągu kilku lat, które nastąpiły po poszerzeniu Unii.