Święto Niepodległości to jedna z dat, którym towarzyszą wielkie historyczne inscenizacje. Dla uczestników to zabawa, dla miast sposób na promocję, przyciągnięcie turystów i inwestorów. Przede wszystkim jednak odtwarzanie wydarzeń historycznych to bonanza dla producentów mundurów, mieczy czy łuków.

>>> Czytaj też: Hakerzy zaatakowali strony izraelskiego rządu, wojska i służb specjalnych

Gdy Paweł Rozdżestwieński organizował pierwszą inscenizację bitwy nad Bzurą w Brochowie w 2002 r., towarzyszyło mu 28 przebranych w polskie mundury zapaleńców, a widzami była grupka harcerzy. Impreza miała poważny feler – brakowało Niemców. Dlatego Polacy atakowali... ścianę lasu. I tak wypadło nieźle, skoro na kolejną imprezę przyszło już 3 tys. widzów. Na ostatniej, zorganizowanej we wrześniu w Sochaczewie, było już ich co najmniej pięć razy więcej, a osoby w tylnych rządach mogły oglądać zmagania na wielkich telebimach. Inscenizacjom takim jak ta towarzyszą zwykle festyny z występami artystów i cateringiem. Wyrastają miasteczka handlowe ze straganami obwieszonymi pamiątkami i replikami uzbrojenia.
W Polsce rekonstrukcją historyczną zajmuje się co najmniej 14 tys. osób. Tyle jest zarejestrowanych w 900 grupach na największym w branży portalu DoBroni.pl. – Ta moda przyszła do nas z Zachodu, gdzie we Francji, w Wielkiej Brytanii czy w USA takie imprezy są bardzo popularne. Na przykład nad angielskim lotniskiem Duxford latają konstrukcje z II wojny światowej, a całe rodziny rozkładają się z koszyczkami na trawie. To możliwość dotknięcia historii – mówi Bogusław Wołoszański, który na zlecenie Ministerstwa Kultury zorganizował serię inscenizacji w ramach projektu Wielki Teatr Historii, m.in. w Gdańsku, Wieluniu i ostatnio w Sochaczewie.
Reklama
Zdaniem Roberta Małolepszego, odpowiadającego za promocję miasta Sochaczew, taka impreza jest skuteczniejsza niż kosztowne billboardy. – Chcielibyśmy, by turyści nie przyjeżdżali jedynie do sąsiedniej Żelazowej Woli do dworku Chopina, ale zahaczyli też o nas – tłumaczy.
Widowiskowa bitwa, potyczka czy choćby oblężenie odbywają się gdzieś w Polsce co kilka dni. Przybywa stowarzyszeń i fundacji, które pomogą profesjonalnie zorganizować imprezę. Koszty są niebagatelne. Jeden nabój ślepak kosztuje 2 – 4 zł. W przypadku karabinu maszynowego, który wystrzeliwuje ich 600 na minutę, daje to wydatek 2,4 tys. zł. Stawka za imprezę to co najmniej 150 – 200 tys. zł, które na ogół wykłada samorząd, czasem Ministerstwo Kultury, MON czy sponsorzy. Pojawiają się też inwestorzy prywatni.

>>> Polecamy: Rosja zaczyna się poważnie zbroić za granicą

Organizatorzy muszą ściągnąć rekonstruktorów, oferując im 50 – 100 zł dziennie „żołdu”, posiłek i nocleg w sali szkolnej. To niewielkie pieniądze, zważywszy na to, że często muszą przyjechać z daleka i z własnym ekwipunkiem. Starsi wychowali się na „Czterech pancernych”, młodsi na filmach dokumentalnych kanału Discovery. Systematycznie ćwiczą i studiują stare regulaminy, by jak najlepiej odtworzyć zachowanie oficera kampanii wrześniowej czy rycerza Jagiełły. To dlatego w filmach zatrudnia się ich coraz częściej zamiast statystów, np. dominowali w „Bitwie Warszawskiej” Jerzego Hoffmana.
Plenerowe imprezy są robione z rozmachem. – Nie wykluczam, że przygotuję kolejne inscenizacje. Ale byłoby to już show godne XXI wieku: połączenie dostępnego obecnie sprzętu i grających swoje role rekonstruktorów z mappingiem, czyli najnowszymi projektorami, które za pomocą wiązek światła są w stanie stworzyć wrażenie, że np. budynek płonie, rozpada się – mówi Wołoszański.

Idziemy na wojnę

Zdaniem Pawła Rozdżestwieńskiego, prowadzącego portal DoBroni.pl, pasjonaci inscenizacji historycznych tworzą jeden z ciekawszych ruchów społecznych, który narodził się po 1989 r. – Zawsze byliśmy narodem zmilitaryzowanym, mieliśmy silne tradycje strzeleckie i rycerskie. Nawet na ulicach to widać: plecaki w kolorze zielonym, wojskowe spodnie. Znajomy Portugalczyk pytał mnie niedawno, czy nie wybieramy się na wojnę – mówi.
Wśród zapaleńców dominują ludzie zamożni. Mundur z II wojny światowej kosztuje 2,5 tys. zł, tyle co łuk angielski, prosty miecz 400 – 500 zł, ale już ceny zbroi zaczynają się od 6 – 8 tys. zł. Niektórzy składają je po kawałku, zaczynając od hełmu. Najzamożniejszych stać na poszukiwania i kompletowanie czołgów. Jeden z pasjonatów historii Jacek Haber ma ich dwa – stoją przed jego hotelem w ramach promocji. Inny z hobbystów ściągnął z Norwegii tankietkę, którą miejscowy rolnik wykorzystywał jako ciągnik. W odrestaurowanie pojazdu trzeba było zainwestować pół miliona złotych.
Uczestnicy inscenizacji muszą często ćwiczyć, by wypaść przekonująco. Co najmniej raz na kwartał spotyka się AA7, największa polska grupa rekonstruująca walki, w których uczestniczyły wojska niemieckie. Jej szef Krzysztof Zawiliński wspomina, jak w nocy rozpoznawał siły polskie nad Bzurą i natknął się w krzakach na samochód. Zaniepokojony zapukał w szybę, by sprawdzić, czy coś się komuś nie stało. Zakochana para była zszokowana widokiem oficera Wehrmachtu w rynsztunku bojowym. Żołnierz musi jednak odnaleźć się w każdej sytuacji. Zawiliński zapytał po niemiecku, czy nie widzieli w pobliżu polskich wojsk i pomaszerował dalej.
Zamek w Golubiu-Dobrzyniu prowadzi turnieje rycerskie od 35 lat. Dominują zawody zręcznościowe, w tym tzw. saracena, atak kopią na kukłę. Dopiero w ubiegłym roku zorganizowano prawdziwy pojedynek ze zrzucaniem przeciwnika kopią z konia. Wzięli w nim udział również zawodowcy jeżdżący od turnieju do turnieju. Można było m.in. wygrać miecz wart 2,5 tys. zł.
Co roku do Golubia-Dobrzynia przyjeżdża około 5 tys. widzów. Każdy płaci od 10 do 15 zł za bilet. Pieniądze trafiają do kasy PTTK, które dzierżawi zamek, ale jak twierdzi Dariusz Deja, specjalista ds. programowych i organizacyjnych zamku, koszt imprezy wynoszący około 200 tys. zł nie zawsze się zwraca. W przyszłości mają jednak pojawić się zyski. Gwarantowałby je udział sponsorów. Jednak duże firmy ignorują ten rynek. Powód jest prosty. – Trudno sobie wyobrazić rycerzy z napisami Coca-Cola na zbrojach. Jeśli zrobi się z tego komercję, impreza straci klimat – mówi Jacek Szymański, jeden z organizatorów Grunwaldu.
600. rocznica potyczki z wojskami krzyżackimi przyniosła ogromny wzrost zainteresowania historią i rekonstrukcjami, zwłaszcza z okresu średniowiecza. Współwłaściciel Polmleku i jeden z najbogatszych Polaków, Jerzy Borucki, który uczestniczy w inscenizacjach bitwy pod Grunwaldem jako jeden z rycerzy Jagiełły, niedawno kupił za 15 mln zł zamek krzyżacki w Gniewie i zamierza organizować tam turnieje.

Rzemieślnicy za rycerzami

– Mijają czasy przygotowania imprezy za kiełbaski i piwo – mówi Maciej Ficyk, z zawodu archeolog, właściciel agencji artystycznej XIV. Na rekonstrukcje jeździ już od 2000 r., a pod Grunwaldem służy w chorągwi podolskiej. Pewnego dnia uznał, że zamiast dać zarabiać pośrednikom, sam zacznie świadczyć usługi. Założył firmę, która uświetni inscenizacją historyczną firmowe imprezy integracyjne czy pikniki. Rycerze stoczą walkę, kogoś zakuje się w dyby, dzieciaki postrzelają z łuku do tarczy. Na podorędziu są scenki rodzajowe, jak kłótnia w oberży. Podobne atrakcje cieszą się coraz większym powodzeniem na weselach. Szpaler z mieczy to wydatek 150 zł za rycerza, czyli łącznie 900 –1200 zł, towarzystwo damy dworu 200 zł, zaś walka rycerska to minimum 600 zł. Zwierzęta podbijają stawkę. Pokaz sokolnika w stroju z epoki kosztuje 6 – 8 tys., a obecność rycerzy konnych zwykle 10 tys. zł więcej. Prowadzący biznes krzywo patrzą na pasjonatów przyjeżdżających na inscenizacje za talerz zupy. Uważają, że psują rynek.
Na inscenizacjach historycznych najwięcej zarabiają producenci uzbrojenia i mundurów. Na skutek m.in. wzrostu popytu łuki firmy Camelot w kilka lat podrożały o 100 proc. Przedsiębiorstwo Łukasza Nawalnego sprzedaje ich średnio 150 rocznie. Teraz stoi przed najtrudniejszym wyzwaniem. Prowadzi testy łuku mongolskiego, za pomocą którego Czyngis-chan podbił pół ówczesnego świata. Do jego wykonania używa się, oprócz drewna, pasków z rogu bawoła wodnego i ścięgien zwierząt. Łączy klejem naturalnym z pęcherzy ryb. Taka broń kosztuje nawet 10 tys. zł. Umie go robić tylko kilka osób na świecie.
Zapotrzebowanie na sprzęt jest tak duże, że fabryka Łucznik w Radomiu wznowiła produkcję bagnetów wzór 1929. Można je dostać w wersji luksusowej – niklowane za 1,2 tys. zł.
Wzrost zamówień notuje także największy z ponad 20 polskich producentów broni białej firma ARMA. Dariusz Maciejko prowadzi biznes odziedziczony po dziadku i ojcu. Eksportuje nawet do Australii. Jego miecze używane na inscenizacjach są cięższe i grubsze niż ich pierwowzory, ale mniej ostre. Aby zrobić dobry oręż, trzeba na to poświęcić dwa tygodnie.
Z kolei dla poznańskiej firmy Hero Collection braci Kłoskowskich zamówienia od rekonstruktorów to już margines. Obecnie są jednym z kilku największych dostawców kostiumów do filmów historycznych na świecie. Podczas kręcenia „Bękartów wojny” mundury z Poznania tak zachwyciły Quentina Tarantino, że natychmiast zamówił u nich dla siebie uniform oficera SS.