Nie tylko bowiem LOT wynegocjował swoje, ale – z tego, co mi wiadomo – rosyjski rząd w interesującym składzie, bo in corpore, włącznie z premierem, klepnął porozumienie Moskwy i Warszawy w dziedzinie współpracy nadzorów technicznych. Rzecz raczej dla specjalistów, ale nie jest tak, że jeśli w ostatnich dniach słyszysz „Rosja”, myślisz „Nord Stream”, który to gazociąg rzeczywiście nie jest dobrym przykładem elementarnej choćby współpracy polsko-rosyjskiej.
Może być zresztą tak, że Rosjanie dostrzegli falę krytyki w Polsce po uruchomieniu Gazociągu Północnego i przynajmniej oddali LOT-owi przestrzeń powietrzną nad Syberią. Czyli zgodzili się na coś, o co nasz przewoźnik starał się od lat bez powodzenia.
>>> Czytaj też: Azja kupuje skrzydła u Boeinga – na rekordową skalę
A rosyjska zgoda otwiera LOT-owi kierunek dalekowschodni w postaci przelotów do Chin i Japonii. I to najkrótszą możliwą drogą, bo jedną z przyczyn porażki LOT-u na uruchomionej kilka lat temu trasie do Pekinu było to, że samolot musiał omijać Syberię, co znacznie wydłużało czas lotu.
Wówczas zgody Rosjan nie było, teraz jest. LOT jest bliski, żeby stać się potęgą, gdyż zapełni swoje samoloty biznesmenami podtrzymującymi twórcze kontakty z gospodarką chińską i Japończykami żądnymi odwiedzić kraj Chopina.
Oby tak się stało. Jednak trzeba pamiętać, że biznes lotniczy jest jednym z najbardziej skomplikowanych na świecie. I z okazji fanfar towarzyszących otwarciu dla Polski nieba nad Syberią warto przypomnieć i zdemaskować kilka mitów, które często wiążą się z funkcjonowaniem podniebnego transportu.
Mit nr 1. Samolot łatwo zapełnić
Owszem, samolot zapełnić pasażerami jest bardzo łatwo. I pewnie wielu z nas skusiłoby się na przelot do Chin czy Tokio za złotówkę, 500 złotych czy nawet może za tysiąc złotych. Rzecz w tym, że linie lotnicze nie są przedsięwzięciami charytatywnymi i powinny czerpać zyski ze swojej działalności. A w szczególności na długich dystansach zarobek na pasażerach w klasie ekonomicznej jest minimalny, czasem to wyłącznie pokrycie kosztów, czasem po prostu minus. Zarabia się na klasie biznes i to pod podróżujących nią pasażerów układa się w gruncie rzeczy siatki połączeń. Niestety, LOT na razie jest z tym do tyłu, gdyż jego największe samoloty boeing 767 mają zaledwie kilkanaście miejsc w biznesklasie. Maszyny konkurencji potrafią mieć tych miejsc kilkadziesiąt i o ile odpowiednio skalkulują połączenia, dobrze na tym wychodzą.
Mit nr 2. Dlaczego nie są otwierane nowe połączenia, byłoby tylu chętnych do latania
Rzecz dotyczy przede wszystkim lotów krajowych. Choć także tu i ówdzie słychać narzekania, że nie ma połączeń z Polski choćby do Dubaju, który staje się coraz ważniejszym miejscem na lotniczej mapie świata. Owszem, można wszystko zrzucać na małą operatywność pogrążonego w kłopotach finansowych LOT-u. Tylko że to zbyt daleko idące uproszczenie. Na przykład dlatego, że w tego typu połączeniach istnieje druga strona. W tym przypadku – bardzo dynamicznie rozwijające się linie lotnicze z państw okalających Zatokę Perską z Emirates na czele. Wspomniane linie zdecydowały się na loty do naszego rejonu Europy – na przykład do czeskiej Pragi. Do Warszawy jednak nie. Dlaczego? Czyżby ich przewidywania również wskazywały, że do Polski nie będzie odpowiedniego poziomu ruchu?
Podobnie z lotami krajowymi. Przyznam, że trochę mnie irytują dyskusje o tym, że już od 20 lat powinno funkcjonować krajowe połączenie Gdańska z Krakowem i Katowicami oraz na przykład Rzeszowa ze Szczecinem. A tego rodzaju dyskusje słychać dosyć często, także wśród rozzłoszczonych przedstawicieli świata biznesu, którzy zamiast lecieć wygodnie samolotem, muszą stać w korkach na rozkopanych drogach lub jeździć pociągami, których komfort można określić jako wątpliwy.
Tyle że mamy dosyć otwarty rynek, w połączenia krajowe mogły wejść firmy, które stworzyłyby konkurencję dla LOT-u. I jakoś nie wyszło. Można się domyślać, że podstawową przyczyną był brak chętnych na takie przeloty za kilkaset złotych. A szczerze mówiąc, taniej nie będzie. U nas model tanich linii może sprawdzić się dosyć marnie. Przyczyn jest kilka: od słonych opłat lotniskowych po fakt, że w przelotach krajowych decyzje o kupnie biletu są podejmowane dosyć późno, co uniemożliwia upowszechnienie modelu bardzo wczesnej rezerwacji za symboliczne pieniądze.
Na razie o rozwój krajowej siatki połączeń stara się coraz bardziej samodzielny Eurolot i mimo wszelkich wątpliwości trzeba trzymać za niego kciuki. Nie trzeba natomiast kibicować ambitnym władzom lokalnym, które marzą o budowie własnych portów lotniczych. Nie można mieć złudzeń – w Białymstoku czy Lublinie regionalne, ale przyjmujące większe samoloty lotnisko nigdy nie wyjdzie na swoje. 2 – 3 godziny drogi samochodem czy pociągiem do Warszawy robią swoje. Opłacalność przedsięwzięcia można ocenić jako nikłą. Szkoda nawet tych milionów wrzuconych w prace projektowe.
Mit nr 3. Standard podróży lotniczych jest coraz gorszy
Bo samoloty często się spóźniają, bo loty są odwoływane, bo kiedyś na pokładzie dawali porządne obiady, a teraz... Do tego dochodzą absurdalne pomysły, jak chociażby Michaela O’Leary’ego, szefa Ryanaira, by wprowadzić odpłatność za toalety w samolocie. Bezgraniczna pazerność? Nie, O’Leary wyszedł z prostego założenia: płatność zachęci do korzystania z toalet na lotniskach, w powietrzu wystarczy jedna zamiast czterech. A na wolne miejsce wstawi się fotele dla dodatkowych pasażerów.
Tak to działa. Linie lotnicze, zarówno te klasyczne, jak i niskobudżetowe, muszą oszczędzać. Funkcjonują w warunkach rosnących kosztów, zwłaszcza paliwa, i gigantycznej konkurencji. A po części to, co dzisiaj wydaje się pasażerom spadkiem standardu usług, jest powrotem do rozsądnych ram prowadzenia biznesu. Czy podczas dwugodzinnego europejskiego lotu rzeczywiście konieczny był obowiązkowy gorący posiłek i w zasadzie nieograniczony dostęp do alkoholu? Jeszcze niedawno w lotach transatlantyckich pasażerowie potrafili sobie urządzać wyścigi w opróżnianiu kolejnych szufladek na zapleczu, gdzie stewardesy trzymały buteleczki z wysokimi procentami. I to pasażerowie klasy ekonomicznej, na których, jako się rzekło, linie lotnicze zarabiają bardzo mało.
Co do opóźnień i odwoływania lotów. Latamy coraz więcej, więc na zasadzie czystej statystyki coraz częściej spotykamy się z tego rodzaju sytuacjami. Trzeba jednak pamiętać, że prawie zawsze takie przypadki są podyktowane bezpieczeństwem pasażerów, a nie złym funkcjonowaniem przewoźnika. Na szczęście też linie lotnicze są jak najdalsze od pomysłów, żeby oszczędzać kosztem bezpieczeństwa pasażerów.
Nie jest zatem tak, że LOT, uruchamiając swoje transsyberyjskie połączenia, może być pewien sukcesu. Ale to świetnie, że po wprowadzeniu lotów do Hanoi firma ma szansę mocniej zawalczyć o rynek azjatycki. I nie wypada czynić nic innego, jak tylko trzymać kciuki.
Samolot zapełnić łatwo, ale linie lotnicze powinny zarabiać. Największy zysk dają podróżujący w klasie biznes