"Jeśli skoncentrujemy się na uzgodnieniach szczytu, a nie na jego politycznych aspektach, to ogólnie wygląda na to, że politycy postanowili grać na czas. Tak rozumiem ustalenia tego szczytu. Nie ma on żadnego przełomowego charakteru. Nie przyniósł rozwiązań w kwestii kryzysu w strefie euro. Zostało to przesunięte na wiosnę przyszłego roku. Dopiero w marcu zostaną przedstawione konkretne propozycje. Potem będziemy mieli proces ratyfikacyjny, o ile w ogóle dojdzie do umowy międzyrządowej w kwestii unijnych finansów. Szczyt zakończył się relatywną klęską kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która w wielu punktach musiała ustąpić.

Nie wydaje się, żeby szczyt decydował o przyszłości Unii. Podjęte decyzje, a raczej gra na zwłokę, mają raczej na celu uspokoić potrzeby rynków finansowych, tak by dać odetchnąć politykom na jakiś czas.

Tak naprawdę, żeby wiedzieć, na co Polska się będzie decydować lub nie, musimy obserwować to, co będzie się działo w najbliższych miesiącach. Wszystko wskazuje na to, że mniejsze państwa, będą oglądać się na Polskę, która zyskała na decyzji Wielkiej Brytanii. Pytanie, w jaki sposób tę sytuację wykorzystamy.

W sensie geopolitycznym w wiosennych negocjacjach budżetu będzie brakować istotnego elementu - Wielkiej Brytanii. Nie można zapominać, że powód, dla którego premier Cameron nie zgodził się na dzisiejsze rozwiązania, jest prozaiczny. Bronił interesów korporacji finansowych, które zarabiają w Londynie. Państwo brytyjskie ma spore wpływy z tego tytułu. To nie jest tak, że sprzeciw Wielkiej Brytanii świadczył o trosce o UE i obronie europejskich wartości. W tej sytuacji prawdopodobnie Wielka Brytania zostanie sama. Wydaje się, że Szwedzi oraz Czesi do negocjacji w kwestii unii fiskalnej przystąpią".

Reklama