ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement), czyli porozumienie przeciw obrotowi podróbkami, to umowa handlowa mająca na celu wzmocnienie ochrony własności intelektualnej głównie w stosunkach handlowych między państwami na całym świecie. To, że trzeba walczyć z masową produkcją i handlem podróbkami np. butów sportowych czy papierosów znanych firm, nie budzi niczyich wątpliwości.

Jednak w tym samym akcie prawnym, który mówi o towarach podrabianych, znakach towarowych, ochronie własności przemysłowej, zawarte są regulacje dotyczące ochrony praw autorskich w internecie, gdzie masowo publikowane są ściągane bez zgody właścicieli treści. Chodzi o programy komputerowe, fragmenty książek naukowych, bardzo cenione przez studentów przy pisaniu prac dyplomowych, filmy, które jeszcze nie weszły albo dopiero wchodzą na ekrany z całymi listami dialogowymi, pliki muzyczne kopiowane masowo do mp3.

>>> Czytaj też: Młodzi buntownicy ery internetu. Kim są protestujący przeciwko ACTA?

Nie wszyscy uważają, że jest to w porządku. Na drugim biegunie pozostają autorzy programów i prac naukowych, reżyserzy i scenarzyści oraz muzycy, którzy nazywają to nieograniczone korzystanie z zasobów sieci zwyczajnym złodziejstwem. Nie bez racji mówią, że nikt nie kupi w sklepie płyty jeśli nagrane na niej piosenki można mieć za darmo. Wydawcy prasy drukowanej wieszczą z tego samego powodu rychły upadek swych tytułów i podkreślają, że muszą zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Z ich punktu widzenia jest to walka o byt.

Reklama

Choć spór o ACTA jest zarysowany ostro, to nie jest trudno wskazać sytuacje niejednoznaczne. Przed paroma laty cała Polska słuchała przeboju Ivana Mladka pt. Jozin z bazin, który został spiratowany i wrzucony do You Tube, zapewne bez zgody właściciela praw autorskich czyli Telewizji Czeskiej i samego Mladka. Czy autor doznał z tego powodu jakiegokolwiek uszczerbku? Przeciwnie, to właśnie nadzwyczajna popularność przeboju w internecie umożliwiła zapomnianemu od dawna artyście zorganizowanie trasy koncertowej w Polsce. A czy dzieła sztuki, np. filmy finansowane przez państwo, nie powinny być dostępne w internecie za darmo i natychmiast?

Chcemy tego, czy nie, ale masowe kopiowanie i korzystanie z tych nielegalnych kopii wrosło w kulturę. Wiele osób, głównie młodych, nie czyta żadnej książki, która nie jest dostępna w sieci, nie słucha muzyki z płyt, nie sięga do gazet, całą wiedzę o świecie czerpiąc z portali i wymieniając się linkami do nie zawsze legalnych treści. Są przy tym przekonani, że nie robią niczego złego.

Tak rozumiana demokratyzacja kultury nie jest jednak dla protestujących najważniejszym argumentem. Dla nich najważniejsza jest wolność w internecie rozumiana jako wolność w ogóle. Internet to bowiem dla młodych świat bez ograniczeń wynikających ze statusu majątkowego, świat przyjazny, świat egalitarny, do którego każdy ma taki sam dostęp. Potwierdzają to badania Millward Brown SMG/KRC i Centrum Cyfrowego Projekt: Polska.

>>> Czytaj też: Protest przeciwko ACTA: dla młodych to walka o wolność w internecie

Badanie wskazuje też, że stosunek do protestu ma charakter pokoleniowy. Protestujący wobec ACTA to w większości mężczyźni i osoby poniżej 24. roku życia, które często sprzeciwiają się wyobrażonym przez siebie zagrożeniom, a nie konkretnym zapisom. Są oni przekonani, że ACTA odbiorą im albo ograniczą tę wolność. Że władze będą śledzić ich działalność w internecie, a w gorszym wariancie - że zablokują im serwery, a osoby namierzone trafią przed oblicze wymiaru sprawiedliwości.

Ten motyw obrony wolności towarzyszył wszystkim manifestacjom przeciw ACTA, jakie odbyły się w minionym tygodniu we wszystkich większych miastach z udziałem kilkuset tysięcy młodych ludzi. Skala protestów i ich gwałtowność skłoniły niektórych socjologów do szukania analogii w sytuacji Polski z lat 80. Choć tego typu porównania są na wyrost to jednak można dopatrzyć się wspólnych elementów - najbardziej wyrazistym jest niezgoda części młodych na otaczającą ich rzeczywistość. Dla wielu z nich, często dobrze wykształconych, nie ma miejsca na rynku pracy, wielu z tych, którzy pracują nie widzi szans na rozwój zawodowy. A prawie - dowodzą socjologowie - wszyscy widzą to jako okazję uczestniczenia w romantycznym buncie, tym razem nie przeciw obcej dyktaturze i zaborcom, a przeciw siłom, które chcą im odebrać sieć.

Internauci dali na ulicach polskich miast pokaz determinacji i siły. Władze nie interweniowały, mimo że manifestacje były w większości nielegalne. Protestujący mają za sobą media, popierają ich już - co prawda nieproszone - niektóre partie polityczne, a rząd zapewnia, że przyjęcie ACTA nie zmieni nic w obowiązującym ustawodawstwie. Wyraźnie powiedział to minister administracji i cyfryzacji Michał Boni, zapewniając że jeśli w ACTA pojawią się zagrożenia dotyczące internautów, to umowa nie zostanie wprowadzona do polskiego prawa i pozostaną przepisy, które istnieją do tej pory.

>>> Polecamy: Co można ściągać z internetu, by nie sprowadzić na siebie prokuratora



Minister kultury Bogdan Zdrojewski zwraca z kolei uwagę, że podpisanie umowy to jedynie wyrażenie gotowości do tego, aby przystąpić do procedury ratyfikacyjnej. "Natomiast ACTA nie wchodzą w życie, mamy na to kilka lat i ten czas powinien być wykorzystany na dobrą debatę" - zaznaczył minister.

Po emocjonalnym początku debata merytoryczna dopiero się rozpoczyna. Włącza się w nią prezydent organizując spotkania z ministrami i RPO. Wiele do powiedzenia będą mieli teraz do powiedzenia prawnicy, wśród których jak do tej pory nie ma zgody co do interpretacji kluczowych dla internautów przepisów umowy.

>>> Czytaj też: Protest przeciw ACTA: 250 tys. podpisów pod referendum

Te miesiące dadzą rządowi chwile spokoju, ale nie uchronią przed kolejnymi sporami, w których muszą zostać zaznaczone granice wolności w internecie. Ten konflikt musiał prędzej czy później wybuchnąć. Jest to bowiem spór o wartości zasadnicze - o wolność wypowiedzi i o święte prawo własności.