W praktyce bywa jednak różnie, mówiąc najprościej – intronizacja cudotwórcy niewiele zmieni, gdy firma sama ze sobą ma duży problem, gdy strukturalnie nie jest w stanie nadążyć za konkurencją, gdy jest za mało innowacyjna i elastyczna.
Trochę w tym kontekście należy czytać informację o tym, że po siedmiu latach Sony przestaje kierować Brytyjczyk Howard Stringer, pierwszy Europejczyk na czele elektronicznego giganta. Stringer, którego zastąpi już Japończyk Kazuo Hirai, miał być dla Sony cudotwórcą. Koncern przed ładnymi paru laty stracił impet, nie jest już ikoną nowoczesnych technologii, jak w czasach podbijania świata walkmanami. Charyzmatyczny Stringer miał wyprowadzić firmę na prostą. Nie udało się – Sony przynosi straty, a do legendarnego poziomu jakości elektroniki japońskiego giganta dobijają konkurenci zza miedzy, czyli z Korei. Co więcej, ci ostatni są do przodu pod względem innowacyjności.
Piszę to bez satysfakcji, gdyż należę do grupy osób, dla których Sony jest symbolem innowacji. Wiem, że to brzmi dziwacznie w dobie wszechobecności gadżetów z nadgryzionym jabłuszkiem, ale były czasy, kiedy Apple mało kto znał poza USA. W przeciwieństwie do Sony.
Reklama
Sony trafiło do mojej świadomości w postaci kolorowego telewizora. Całkiem oficjalnie sprowadzonego przez którąś z PRL-owskich central handlu zagranicznego. Towar był przeznaczony dla prominentów, tylko że tych jakoś zabrakło i resztkę sprzętu rzucono na normalny rynek, gdzie cudem telewizor kupili moi rodzice. Jakość obrazu była nieporównywalna nie tylko z radzieckimi rubinami, ale też znacznie lepszymi od „rusków” polskimi jowiszami. Bardzo przyjemnie oglądało się na tym telewizorze mundial w Argentynie. A były to czasy, kiedy mówiąc o telefonie, miało się na myśli budkę oddaloną o dwa kilometry, komputer mniejszy od szafy na własne oczy widzieli tylko nieliczni szczęśliwcy (te wielkości szafy też zresztą były rzadkie), Samsung zajmował się m.in. produkcją cukru (choć jego ramię technologiczne już istniało), a jednymi z największych przedsiębiorstw w Korei były firmy, o których mało kto dziś pamięta – Lucky i Goldstar. Dopiero po ich połączeniu został utworzony koncern już bardziej kojarzony dziś nad Wisłą, a na świecie potężny: LG. Nawiasem mówiąc, w wyniku kooperacji Goldstara i warszawskich zakładów elektronicznych Kasprzaka powstał pierwszy produkowany w PRL magnetowid. Cóż – Goldstar przetrwał, Kasprzak już nie.
Drugim po meczach w Argentynie bardziej znacznym wydarzeniem obejrzanym na ekranie Sony’ego był wybór Jana Pawła II, trzecim – zima stulecia 1978/1979. Choć w tym ostatnim przypadku ważniejsze było osobiste doświadczenie milionów Polaków od ocenzurowanych relacji telewizyjnych, które zresztą mogli oglądać tylko ci szczęśliwcy, którym nie wyłączyli prądu. Tamta zima sparaliżowała kraj mniej więcej na trzy miesiące. Co ciekawe, pod pewnymi względami ówczesna aura przypomina dzisiejszą – po nadzwyczaj ciepłym grudniu nadeszła nagła fala ostrych mrozów. Zasadnicza różnica polega na śniegu: wówczas na Polskę spadły jego całe masy – odśnieżone drogi, o ile je odśnieżono, przypominały wąskie tunele z mijankami co parę kilometrów, a zwały śniegu wokół torów były wyższe od samych pociągów.
Ówczesna władza kompletnie nie była w stanie poradzić sobie z sytuacją. Dość powiedzieć, że o ile pierwszy atak zimy nastąpił na przełomie grudnia i stycznia, to jeszcze w marcu było całkowicie nieprzejezdnych tysiąc kilometrów dróg. Tak naprawdę pomogła dopiero odwilż.
Trochę to brzmi jak bajka z innej rzeczywistości. I tak jest. W tej chwili nawet podczas ostrych ataków zimy wszystko funkcjonuje w Polsce mniej więcej normalnie. Przyznam, że jest to dla mnie – przepraszam za górnolotne określenie – jedna ze zdobyczy transformacji. Zwłaszcza w kontraście z budzącymi grozę PRL-owskimi zimami. Wtedy gierkowski system nie wytrzymał zimy stulecia. Wyniki gospodarcze PRL pogorszyły się już w 1978 roku, tony śniegu dobiły niewydolne mechanizmy. Tego nikt nie był w stanie uratować, żaden cudotwórca, socjalizm a la PRL zaczął bankrutować na całego. A za pasem był już Sierpień. Absurdalna PRL-owska gospodarka po prostu się rozsypała, telewizor Sony w niezłej formie dotrwał do połowy lat 90. Japoński koncern jest zresztą ciągle okazem zdrowia, gdy porównać jego kondycję z kondycją gospodarek niektórych całkiem współczesnych państw. Tylko kiedy nabierze dawnego rozpędu?
ikona lupy />
Marcin Piasecki, wydawca „Dziennika Gazety Prawnej” / DGP