Przesunięcie w czasie zakończenia jądrowej inwestycji to znak, że wcale nie jest jeszcze przesądzone, czy Polska będzie inwestować w energetykę jądrową – uważają eksperci. Zdaniem Piotra Łuby, partnera z działu doradztwa biznesowego w PwC, 2020 r., który został wskazany jako termin oddania pierwszego bloku jądrowego w Polsce, od początku był nierealistyczny. – Odsunięcie terminu w okolice 2025 r. traktuję więc jako urealnienie harmonogramu inwestycji – mówi DGP ekspert PwC.

– Od początku było wiadomo, że 2020 r. wzięty został z sufitu – mówi prof. Władysław Mielczarski, współautor konsolidacji polskiej elektroenergetyki. – Powodzenie w poszukiwaniach i wydobyciu gazu z łupków może wywołać poważną dyskusję, czy w ogóle inwestować w atom – dodaje Piotr Łuba. Dlaczego? – Posiadanie własnych złóż błękitnego paliwa będzie oznaczać znaczny spadek jego ceny, a to sprawi, że bloki gazowe staną się bardzo opłacalne.

Na dodatek budowa takich źródeł energii jest dużo prostsza i szybsza – argumentuje Łuba. Poczekamy na wyniki wierceń Według prognoz amerykańskiej rządowej Agencji Informacji Energetycznej Polska może mieć największe złoża gazu z łupków w Europie. Szacunki mówią o ponad 5 bln m sześc., podczas gdy rocznie zużywamy 15 mld m sześc. gazu. Tanie krajowe paliwo ma popłynąć szerokim strumieniem już w 2014 r. Zbiegnie się to więc w czasie ze strategicznymi decyzjami dotyczącymi realizacji programu atomowego. Zdaniem Władysława Mielczarskiego opóźnienie w realizacji programu jądrowego może wyjść nam na dobre. – Europa odwraca się od atomu ze względów bezpieczeństwa i rosnących kosztów.

Pojawienie się taniego gazu łupkowego może odwrócić naszą sytuację energetyczną o 180 stopni. Rząd będzie mógł wówczas okroić program jądrowy lub w ogóle z niego zrezygnować – mówi Mielczarski. Na pytanie, czy opieranie tzw. miksu energetycznego, czyli struktury źródeł energii, na jednym paliwie nie jest groźne, odpowiada: – Są kraje, które dają sobie świetnie radę bez atomu. Zabierzmy się za budowę infrastruktury gazowej i mostów energetycznych z innymi krajami, wtedy będziemy mieli szanse kupować energię poza krajem – mówi ekspert. Spóźniony start W przyjętej w ubiegłym tygodniu strategii rozwoju PGE do 2035 r. znalazło się jeszcze miejsce dla drugiej elektrowni jądrowej w Polsce. Jej uruchomienie zaplanowane zostało na 2029 r. W obu elektrowniach koncern chce posiadać co najmniej 51 proc., a optymalnie 75 proc. udziałów.

>>> Czytaj też: PKP Intercity zbiera siły na Euro 2012. Liczy na spory zarobek

To oznacza, że miks energetyczny spółki wzbogaci się o ok. 4,5 tys. MW mocy w atomie, a ok. 1,5 tys. MW znajdzie się w rękach partnera lub partnerów finansowych, którzy dopiero zostaną wybrani. Na razie jednak przygotowania do budowy kuleją. W branży energetycznej głośno mówi się o tym, że to efekt braku decyzyjności rządu zagmatwanego w kolejne spory, ale także zamieszania z kierownictwem PGE. O usunięciu Tomasza Zadrogi mówiło się już od jesieni. Już wtedy znacznie opadł jego entuzjazm do angażowania się w prace spółki PGE Energia Jądrowa, której szefował.

– Sprawę komplikuje niezdecydowanie rządu w kluczowych dla powodzenia inwestycji sprawach. Rząd ciągle nie wie na przykład, jak bardzo spółka powinna zaangażować się finansowo w projekt.

I przede wszystkim czy w obliczu potężnego programu inwestycyjnego w ogóle stać ją na to – mówi osoba znająca szczegóły polskiego programu energetyki jądrowej. Eksperci szacują, że budowa jednego bloku o mocy 3000 MW będzie kosztowała od 42 do 50 mld zł.

ikona lupy />
Elektrownia atomowa / ShutterStock