Decyzję tę należy postrzegać jako próbę sprowadzenia debaty o ACTA z powrotem na ziemię. Na razie wymyka się ona spod kontroli. Powody, dla których debata jest tak gorąca, są zasadne. Sam podzielam troskę o wolność w internecie i cieszę się z mobilizacji aktywistów, którzy sprzeciwiają się wszelkim zagrożeniom.
Jednak ACTA ma niewiele wspólnego z owymi rzekomymi zagrożeniami. Niektóre działania, takie jak cyberataki na strony internetowe parlamentów, są chybione, podobnie jak niektóre argumenty. Wbrew temu, co można było usłyszeć, ACTA nie pociągnie za sobą cenzury internetu. Nie da upoważnienia do monitorowania indywidualnych e-maili czy blogów. Nie spowoduje przenoszenia zadań policji na dostawców usług internetowych. Nie wprowadzi ograniczeń dotyczących sprzedaży legalnych leków generycznych.
Nie upoważni służb celnych do sprawdzania laptopów czy odtwarzaczy mp3. Mam co do tego całkowitą jasność. Nie mam też żadnych wątpliwości natury prawnej – ta umowa nie podważy podstawowych praw i wolności zagwarantowanych w traktatach europejskich. Wyjaśniwszy tę kwestię, warto debatować o tym, czego ACTA rzeczywiście dotyczy, czyli o roli własności intelektualnej w naszym społeczeństwie i gospodarce. ACTA jest porozumieniem ustanawiającym dla trzynastu przystępujących do niego stron międzynarodowe standardy egzekwowania praw własności intelektualnej metodami, które już teraz są zapisane w prawie europejskim. Przez lata zbudowaliśmy w Europie system ochrony własności intelektualnej – naszego głównego zasobu, jak przyjęło się mówić. Określiliśmy prawa, jakie mogą podlegać ochronie, i sposoby ich egzekwowania. Wbudowaliśmy w ten system również środki ochrony prawa do wolności wypowiedzi, swobodnego dostępu do informacji i ochrony danych.
ACTA ma służyć rozciągnięciu korzyści z tego systemu poza granice UE. Stanowi mały, ale znaczący krok w kierunku wyeliminowania światowego przemysłu produkcji podróbek i towarów pirackich, których wartość szacuje się na ponad 250 mld dol. rocznie. Jest to umowa dotycząca egzekwowania prawa. Nie zawiera szczegółowych uregulowań w sprawie tego, jakie prawa mogą istnieć albo co jest legalne, a co nie, lecz wprowadza procedury, dzięki którym zagwarantowana zostanie ochrona praw istniejących. Obejmuje egzekwowanie praw na gruncie cywilnym, karnym i w ramach kontroli granic, pewne podstawowe zasady dotyczące egzekwowania praw w internecie oraz zasady współpracy międzynarodowej. Postanowienia ACTA są wzorowane na systemie europejskim – kilka państw członkowskich stwierdziło już nawet, że wejście w życie umowy nie będzie od nich wymagało zmiany obowiązujących przepisów. Czy nie tego właśnie oczekuje się od polityki europejskiej w dowolnej dziedzinie: podnoszenia standardów, a potem egzekwowania ich i upowszechniania na arenie międzynarodowej? Dokładnie tak umowę ACTA postrzegają europejskie firmy. Szybko zwróciły one uwagę, że przewidziane w ACTA procedury dotyczące naruszeń praw własności intelektualnej obejmą kraje, na które przypada 50 proc. handlu światowego, co będzie miało pozytywny wpływ na rozwój europejskich przedsiębiorstw, ich zyski i oferowane przez nie miejsca pracy.
Wszystko to powinno być zupełnie jasne dla osoby, która zadała sobie trud przeczytania umowy. Chciałbym jednak dodać jeszcze jedną, osobistą uwagę. Z wykształcenia jestem prawnikiem, z przekonania – liberałem i demokratą, i przez całe swoje życie broniłem praw człowieka oraz indywidualnych swobód. Jako dość młody europoseł brałem udział w pracach nad raportem Spinellego, w którym zawarto pierwszy, wstępny wykaz praw człowieka i który w 1989 r. stał się podstawą przyjętej przez Parlament Europejski Deklaracji podstawowych praw i swobód – poprzedniczki unijnej Karty praw podstawowych, którą traktat z Lizbony uczynił wiążącym prawem w UE. Negocjowanie umowy, która w fundamentalny sposób zagrażałabym któremuś z tych praw, byłoby dla mnie działaniem wbrew sobie. Moje podejście do negocjacji przez cały czas charakteryzowały otwartość i gotowość do włączenia w ten proces jak najszerszego kręgu zainteresowanych.
Państwa członkowskie UE brały udział w negocjacjach w sprawie ACTA i były na bieżąco informowane o postępach tego procesu. Pracowaliśmy ramię w ramię z Parlamentem Europejskim – w wyniku tego Komisja Europejska zaapelowała do partnerów ACTA o opublikowanie negocjowanego projektu umowy z kwietnia 2010 r., co też zostało uczynione. Pełna wersja ostatecznego tekstu ACTA jest dostępna od ponad roku. Teraz kolej na to, by państwa członkowskie i Parlament Europejski podjęły decyzję w sprawie umowy. Wierzę, że stanowisko Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości posłuży im za wskazówkę w podjęciu decyzji właściwej. Oddzielmy najpierw fakty od mitów, a potem wykorzystajmy okazję do wzmocnienia globalnej ochrony praw własności intelektualnej.