Wtorkowe wzrosty na Wall Street, sięgające 1,7-1,8 proc., robią wrażenie. Poza historycznymi reminiscencjami ważniejsze jest to, że po krótkich wahaniach tamtejsze indeksy ostro poszły w górę. A to świadczy o sile rynku.

Odpowiedź na pytanie o powód wybuchu optymizmu pozostaje w sferze domysłów. Dane makroekonomiczne były niejednoznaczne. Sprzedaż detaliczna w lutym zwiększyła się o 1,1 proc., mocniej niż się spodziewano i prawie dwukrotnie bardziej dynamicznie niż w styczniu. Ale jednocześnie wzrosły zapasy niesprzedanych towarów. Ta mieszanka nie mogła więc być przyczyną euforii.

Silny wzrost indeksów mógłby sugerować, że Fed zapowiedział trzecią rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Ale tak się nie stało. Ben Bernanke nie powiedział nic nowego. Stopy będą na hamulcu do 2014 r., tańcem obowiązkowym na finansowym parkiecie nadal w tym sezonie będzie Twist, rynek pracy poprawia się, choć zbyt wolno, a gospodarka rozwija się umiarkowanie. Ani słowa o dodruku pieniądza.

Skąd więc zachwyt inwestorów? Być może to efekt informacji o tym, że większość amerykańskich banków przeżyłoby szok spowodowany wzrostem stopy bezrobocia do 13 proc., spadkiem cen domów o 21 proc. i 50 proc. przeceną na rynku akcji. Być może, ale to tłumaczyłoby jedynie część wczorajszej zwyżki. Akcje banków rzeczywiście drożały najmocniej.
Skokowym wzrostem optymizmu niemieckich inwestorów instytucjonalnych z 5 do ponad 20 punktów trudno też tłumaczyć niemal szampańskie nastroje na głównych giełdach europejskich. Wskaźniki ZEW, czy Ifo od pewnego czasu sugerują zbliżający się gospodarczy boom, ale rzeczywistość skrzeczy. Gospodarka się kurczy, zamówienia w przemyśle spadają, produkcja przemysłowa raz leci w dół, by za chwilę się poprawić. Perspektywy najwyraźniej nie są najlepsze. Nastroje są.

Reklama

Trudno znaleźć wytłumaczenie słabości naszego indeksu blue chips. Wczoraj należał do najgorszych na świecie. To fenomen, biorąc pod uwagę stabilny stan finansów państwa, dynamikę wzrostu gospodarczego i wyniki spółek. Sfrustrowanym inwestorom można zalecić śledzenie wskaźnika średnich firm. Radzi on sobie bardzo dobrze i bierze wzór ze światowych liderów, choć sporo mu do nich brakuje (dotarł ledwie do stanu z sierpnia ubiegłego roku). Czyżby WIG20 przygniatany był przez podaż akcji ze strony inwestorów zagranicznych?

Dziś w Azji przewaga wzrostów. Nikkei zwyżkował o 1,5 proc., mimo, że produkcja przemysłowa nieco rozczarowała. Optymizm nie dotarł do Chin, gdzie indeksy na godzinę przed końcem handlu spadały po ponad 2 proc.

Po około 0,2-0,3 proc. na wartości traciły kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy, sugerując lekko ujemny początek handlu na naszym kontynencie. Taki scenariusz po wczorajszych wzrostach nie byłby niczym niezwykłym.