W pierwszym strajku generalnym od objęcia trzy miesiące temu władzy przez konserwatywną Partię Ludową wzięło udział według związkowców 77 proc. pracowników, z czego 97 proc. przemysłu, budownictwa i transportu oraz 57 proc. administracji publicznej. Dziennik „El Pais” potwierdził, że stanęły m.in. zakłady motoryzacyjne i huty, a transport publiczny był w głównych miastach ograniczony do minimum.
Protestujący nie zgadzają się z opracowaną przez Rajoya reformą regulacji rynku pracy, która m.in. zmniejsza z 45 do 33 maksymalną liczbę dniówek, jaką musi wypłacić pracodawca w razie zwolnienia pracownika. Radykalnie zostanie także ograniczony zakres umów zbiorowych.
Javier Doz, przewodniczący największej centrali związkowej Comisiones Obreras, ostrzegł, że jeśli rząd do 1 maja nie wycofa się przynajmniej z niektórych zapisów reformy, jednodniowy strajk zostanie przemieniony w ciągłą akcję protestacyjną. Szef rządu uważa jednak, że liberalizacja rynku pracy to jedyny sposób, aby zachęcić przedsiębiorców do zatrudnienia nowych pracowników i ograniczyć rekordowe w Unii bezrobocie (23 proc. osób w wieku produkcyjnym).
Reklama
Ale to dopiero początek zaciskania pasa. Dziś w parlamencie rząd ma przedstawić projekt budżetu, który zakłada ograniczenie w tym roku wydatków aż o 35 mld euro. W ten sposób kraj zamierza zmniejszyć do 5,3 proc. PKB wielkość deficytu budżetowego. W ub.r. wyniósł on 8,5 proc.
Cięcia są konieczne, jeśli Madryt chce zachować zaufanie inwestorów. Bez tego rentowność obligacji skoczy do tak wysokiego poziomu, że kraj stanie na skraju bankructwa.
– Hiszpania to w tej chwili epicentrum kryzysu w strefie euro. Jeśli padnie, następna będzie Francja – mówi DGP Jean-Paul Betbeze, główny ekonomista Credit Agricole i doradca francuskiego premiera.