Od wprowadzenia w 1999 roku wspólnej europejskiej waluty Niemcy i Holandia zanotowały spowolnienie wzrostu gospodarczego i zmniejszenie się bogactwa swoich obywateli. Nie nastąpiłoby to gdyby kraje te nie przyjęły euro.

Skąd to wiemy? Możemy to stwierdzić porównując te dwie europejskie gospodarki do Szwecji i Szwajcarii, które utrzymały swoje niezależne waluty i od 1999 roku wciąż się rozwijają. Od kiedy powstało euro, Niemcy i Holandia rozwijały się znacznie wolniej niż chociażby Anglia i USA, mimo że kraje te pogrąża kryzys zadłużeniowy.

W okresie pomiędzy rokiem 2001 a 2011 gospodarki Szwecji i Szwajcarii rosły równie szybko lub szybciej niż w okresie 1991-2001r. Z kolei w Niemczech i Holandii nastąpiło w latach 2001-2011 nie tylko spowolnienie, ale również zredukowanie wzrostu zarobków. W efekcie wzrost konsumpcji spadł w tych krajach do marnej ćwiartki procenta rocznie. Opublikowany niedawno raport wykazał, że gdyby Holandia podążała schematem wzrostu i konsumpcji Szwecji, Holendrom powodziłoby się dziś o 45 miliardów euro rocznie lepiej.

>>> Czytaj też: Europa Środkowo-Wschodnia powtórzy los PIIGS?

Reklama

Nic więc dziwnego, że Niemcy i Holendrzy są wściekli. Jednak ich gniew powinien być skierowany na rządy, które zaprowadziły je do strefy euro, a nie na bezradnych mieszkańców krajów śródziemnomorskich, którzy ponoszą teraz konsekwencje przyjęcia wspólnej waluty.

Ani Szwedzi, ani Szwajcarzy nie musieli na rzecz oszczędności poświęcać dorobku zwykłych ludzi – w ich państwach nastąpił wzrost zatrudnienia i umocnienie budżetu oraz obrotów bieżących. To prowadzi do jednego tylko wniosku: euro od samego początku było błędem. Powinno być porzucone – przez wszystkie kraje, i to jak najszybciej. Nikogo nie powinna dziwić rosnąca rozbieżność pomiędzy poziomem inflacji w 17 państwach strefy euro. Rozbieżność ta doprowadziła do powstania ogromnych różnic w konkurencyjności ich gospodarek.

Nierówności te wywołały nagromadzenie się nadmiernego długu w sektorze prywatnym, co okaleczyło kraje mające potencjał do szybkiego wzrostu, takie jak Hiszpania czy Irlandia. Krótkoterminowe stopy procentowe EBC tylko się do tych nierówności przyczyniły – choć miały one być takie same dla wszystkich krajów, w rzeczywistości znacznie się różniły. Realne stopy procentowe w cechujących się niską inflacją i powolnym wzrostem Niemczech były wyższe, co blokowało gospodarkę. Z kolei w Hiszpanii, gdzie inflacja była wysoka, a wzrost następował w szybkim tempie, stopy procentowe były niższe, zachęcając w ten sposób do nadmiernego nagromadzenia prywatnych długów.

Założenie, że nierówności te załagodzi mobilność siły roboczej, od zawsze było błędne. Brak wspólnego języka, struktury podatkowej i praw socjalnych powodował, że pracownicy niewystarczająco chętnie przeprowadzali się zagranicę. Polityka skupiona na utrzymywaniu wspólnych celów odnośnie deficytu budżetowego była w tej sytuacji nieistotna, a przynajmniej ignorowana przez głównego jej propagatora: Niemcy.

Jak więc wygląda strefa euro 13 lat później? Grecja ma deficyt budżetowy wielkości ponad 11 proc. PKB i całkowite zadłużenie w wysokości 135 proc. PKB netto. Oszczędności wprowadzone w kraju, konieczne, ponieważ brak kontroli nad własną walutą uniemożliwił im dewaluację, spowodowały wzrost zarówno zadłużenia, jak i deficytu. Wywołały one też deflację zarówno wydatków, jak i dochodów, które spadły o ponad 5 proc., przez co z kolei zmalały przychody z podatków. Jakiegokolwiek by nie przyjąć scenariusza, pozostając w strefie euro dług Grecji znacznie wzrośnie.

Według obecnych prognoz dług Włoch, który wynosi obecnie 100 proc. PKB, wzrośnie do końca 2013 roku do 110 proc. Nie ma prognoz na poprawę, ponieważ tendencje wzrostowe kraju po wstąpieniu do strefy euro były nieznaczne.
Inne gospodarki eurolandu są w jeszcze gorszym stanie. Portugalia i Hiszpania borykają się z własnymi, ogromnymi problemami.

>>> Polecamy: Ścigamy Unię Europejską. W zarobkach dogonimy ją już za 65 lat

Chaotyczne opuszczanie strefy euro przez kolejne kraje spowodowałoby jednak ogromne turbulencje finansowe, a tego należy oczywiście uniknąć. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że politycy rządzący gospodarkami strefy euro będą skłonni wprowadzić fundamentalne reformy konieczne dla powrotu do długotrwałego wzrostu wyłącznie w przypadku porzucenia wspólnej waluty przez część krajów. W rezultacie jednoczesny powrót do narodowych walut dałby najlepsze perspektywy ekonomiczne dla krajów członkowskich i najmniejszy stopień strat związanych z procesem porzucania euro.
Byłoby to dużym wyzwaniem, ale wykonalnym. Wszystkie wewnętrzne depozyty, transakcje i zobowiązania (w tym kredyty hipoteczne) byłyby przekonwertowane jeden do jednego na nowe waluty narodowe. EBC stałby się strażnikiem „Europejskiej Waluty Przejściowej”, w której kontrakty pomiędzy państwami byłyby przeliczone jeden do jednego, ale nie miałby dotychczasowych kompetencji kreowania pieniądza. Bank musiałby być zrekapitalizowany przez te kraje strefy euro, które są silne finansowo. Zaistniałaby też potrzeba udzielenia pogrążonym w deficycie państwom tzw. kredytów przejściowych, które pozwoliłyby im na powrót do narodowego pieniądza, który następnie zyska niezależność.

Wygląda też na to, że wyjście ze strefy euro będzie mniej kosztowne, niż pozostanie w niej. W opublikowanym niedawno raporcie na temat Holandii i euro znajdują się szacunki, według których początkowy koszt netto dla tego kraju wyniósłby 51 mld euro. Kwotę tę gospodarka odzyskałaby w przeciągu dwóch lat, ponieważ zniknęłoby zobowiązanie do składania się na pomoc dla krajów zadłużonych.

Potrzeba podjęcia radykalnych kroków jest bardzo pilna. Poziom bezrobocia w Hiszpanii wynosi już 23 proc. (49 proc. wśród osób młodych), ale jako członek strefy euro uczestniczy w brutalnej deflacji podatkowej, która na pewno przyczyni się do dalszego wzrostu bezrobocia. Polityka krajów śródziemnomorskich może niedługo ulec poważnej destabilizacji. Nie minęło nawet 40 lat od zakończenia dyktatury generała Franco w Hiszpanii, Salazara i Caetano w Portugalii czy Papadopoulosa w Grecji. Wprawdzie nie wydaje się jeszcze, żeby na horyzoncie pojawiali się ich odpowiednicy, jednak ryzyko niepokojów rośnie z każdym dniem.

Charles Dumas jest członkiem zarządu Lombart Street Research, niezależnej firmy consultingowej z siedzibą w Londynie, zajmującej się gospodarką monetarną.