Francois Hollande zdobył Pałac Elizejski dzięki obietnicom dalszej rozbudowy państwa socjalnego i podnoszenia podatków. Jeśli dotrzyma słowa, będzie to wyrok śmierci dla setek tysięcy przedsiębiorstw, które już teraz ledwo zipią pod ciężarem rekordowych w skali Europy opłat.
W Grecji większość parlamentarną z trudem spróbują wspólnie zbudować konserwatywna Nowa Demokracja i socjalistyczny Pasok – ostatnie dwie partie, które chcą jeszcze kontynuować uzgodniony z Brukselą plan oszczędnościowy. Ale prawdziwym zwycięzcą wyborów są populistyczne partie skrajnej prawicy i lewicy, które winą za kryzys w Grecji zrzucają nie na oszustwa, korupcję i zwykłe lenistwo Greków, ale na politykę Niemiec. Przez 30 ostatnich lat taktyka zaklinania rzeczywistości w zachodniej Europie się udawała.
W wielu krajach trudne reformy strukturalne były stale odsuwane na później, a wzrost finansowano coraz większym długiem. Tym razem jednak koniec z tym. Inwestorzy finansowi, którzy ponieśli ogromne straty przez trzy lata kryzysu, natychmiast wycofają się z kraju, który będzie chciał raz jeszcze grać z nimi w ciuciubabkę. Za pójście na populistyczną łatwiznę zapłacą więc tym razem nie inwestorzy, ale sami zainteresowani.
W przypadku Grecji stawką jest całkowite bankructwo, wyjście ze strefy euro i cofnięcie rozwoju kraju o wiele dziesięcioleci. Dla Francji – która w okresie powojennym nigdy nie była tak słaba w porównaniu z Niemcami jak teraz – spadek w rankingu największych potęg gospodarczych świata z piątej na przynajmniej dziesiątą pozycję w perspektywie zaledwie kilkunastu lat. Co jednak najsmutniejsze, oba kraje i tak nie unikną kuracji odchudzającej, gdy rynki finansowe będą je kredytować na coraz gorszych warunkach lub nie będą kredytować wcale.