37-letni Cipras, najmłodszy partyjny lider w Grecji, na sformowanie koalicji dostał od prezydenta trzy dni. W poniedziałek tyle samo czasu otrzymał szef konserwatywnej Nowej Demokracji Antonis Samaras, ale jeszcze tego samego dnia się poddał. Wszystko wskazuje na to, że taki sam los czeka też Ciprasa. Jego Syriza – luźna koalicja ruchów lewackich i ekologicznych – zajęła w niedzielnych wyborach drugie miejsce, ale w 300-osobowym parlamencie ma tylko 52 mandaty.

Wprawdzie partie, które są przeciwne bailoutowi i planowi oszczędnościowemu, mają 151 miejsc, ale wspólnego rządu – co zresztą byłoby gospodarczą katastrofą – nie stworzą. Cipras zapowiedział, że nie będzie rozmawiał z faszyzującym Złotym Świtem, a koalicję wykluczyli też komuniści. Powstanie gabinetu bez którejś z dwóch partii popierających bailout jest zatem niemożliwe. W grę wchodzi co najwyżej mniejszościowy rząd z udziałem socjalistycznego PASOK -u i wstrzymywanie się od głosu przez Nową Demokrację, ale byłby to rząd wyjątkowo słaby. Zresztą warunki Ciprasa są na razie zaporowe.

– Głos wyborców jasno stwierdza, że umowa o bailoucie jest nieważna – oświadczył wczoraj Cipras. Poniekąd ma rację, bo ugrupowania sprzeciwiające się jej dostały łącznie dwie trzecie głosów. W zamian za dwa pakiety pomocowe o łącznej wartości 240 mld euro i darowanie 100 mld euro przez prywatnych wierzycieli Grecja znacząco obniżyła pensje w budżetówce i świadczenia socjalne, podnosi podatki, zmniejsza zatrudnienie w sektorze państwowym i ma przeprowadzić szeroko zakrojoną prywatyzację.

Cipras zażądał od przywódców dwóch partii popierających program oszczędnościowy, by wycofali swoje zobowiązania, które złożyli w Brukseli w zamian za kolejne 130 mld euro pomocy finansowej. Ewangelos Wenizelos, szef PASOK-u i dotychczasowy minister finansów, wczoraj już nawet przebąkiwał o renegocjacji warunków umowy z Unią Europejską i MFW oraz mówił, że podstawą programu koalicji rządowej powinna być chęć utrzymania Grecji w strefie euro. Ta wątła wspólna płaszczyzna może jednak nie wystarczyć. Jak powiedział jeden z wysokich rangą urzędników ustępującego rządu Lukasa Papadimosa, niewielu ludzi w otoczeniu Ciprasa zdaje się rozumieć, że jeśli UE i MFW wstrzymają wypłatę pieniędzy, zabraknie ich na pensje, emerytury i w ogóle na funkcjonowanie państwa. I stanie się to szybciej, niż młody lider Syrizy przypuszcza.

Reklama

Aby Grecja otrzymała następną transzę pomocy, musi w czerwcu zatwierdzić oszczędności na 2013 i 2014 r. na łączną sumę 11 mld euro. Bez tego pieniędzy Atenom zabraknie przed końcem czerwca. Niemcy, które jako największa gospodarka strefy euro w dużej mierze tę pomoc finansują, ostrzegły wczoraj, że nie ma mowy o renegocjacji porozumienia, a jego zerwanie oznaczać będzie wstrzymanie pożyczek. Ale bankructwo Grecji też nie jest rozwiązaniem. Jak wyliczył w marcu Instytut Finansów Międzynarodwych (IIF), rezygnacja przez Grecję ze wspólnej waluty kosztowałaby strefę euro bilion euro, czyli znacznie więcej, niż ma liczyć dopiero tworzony stały fundusz stabilizacyjny. Na dodatek nie ma żadnej gwarancji, że nie spowoduje to efektu domina wśród innych zadłużonych państw.