Czas, rodzaj i miejsce wykonywanej przez człowieka czynności będą mogły być identyfikowane ze stuprocentową dokładnością - mówi prof. Wojciech Cellary z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.

PAP: Internet Rzeczy, nazywany potocznie internetem przyszłości, często jest utożsamiany po prostu z urządzeniami takimi jak np. pralka, które mają dostęp do sieci.

Wojciech Cellary: W dużym uproszczeniu właśnie o to chodzi. W tej chwili mamy do czynienia z internetem dla ludzi. W najogólniejszych słowach oznacza to, że jeśli człowiek ma określone potrzeby informacyjne albo komunikacyjne to znajduje terminal podłączony do sieci i z jego pomocą informuje się lub komunikuje z innymi ludźmi.

W przyszłości równolegle rozwinie się tzw. Internet Rzeczy (ang. Internet of Things - PAP). Przedmioty codziennego użytku, np. drzwi, okna, pralki, grzejniki, buty, samochody, lampy na ulicy będą wyposażone w procesory zdolne nie tylko do przetwarzania danych, ale też do wzajemnego komunikowania się przez sieć nazywaną właśnie Internetem Rzeczy. Warte podkreślenia jest to, że rzeczy, które nas otaczają, będą się ze sobą komunikować bez udziału człowieka. Zresztą, w dużym stopniu dzieje się to już teraz.

Reklama

PAP: Czy chodzi np. o smartfony, znaczniki RFID (ang. Radio Frequency Identification - identyfikacja za pomocą fal radiowych) zaszywane w różnego rodzaju przedmiotach?

W.C.: Tak, między innymi. Internet Rzeczy to jest następny krok. Historycznie rzecz biorąc, dawniej urządzenia miały z informacyjnego punktu widzenia charakter bierny, potem zaczęto dokładać do nich różnego rodzaju automatykę, która pozwalała im na bardziej inteligentne działanie. Kolejnym krokiem było wprowadzenie do urządzeń procesorów, które sterowały automatyką w sposób cyfrowy, co zwielokrotniło jej możliwości.

Teraz przechodzimy do stanu, w którym te procesory oprócz funkcji sterujących będą również wykonywać funkcje komunikacyjne. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby to nie człowiek fizycznie "skontaktował" się z np. z oknem i zamknął je lub otworzył, tylko aby samodzielnie zrobił to noszony przez niego nowoczesny zegarek. Taki sprzęt może mierzyć nam ciśnienie, puls czy temperaturę i przekazać te dane do całego sprzętu domowego, który dostosuje panujące w domu warunki do naszego fizycznego stanu. Internet Rzeczy ma na celu tworzenie wokół ludzi "inteligentnych środowisk", które będą dostosowywać się do naszych potrzeb.

>>> Zobacz też: Sohnemann: Outernet będzie następnym stadium ewolucji internetu

PAP: A co z prywatnością? Już teraz pojawiają się głosy, że otoczenie człowieka tak dużą liczbą przedmiotów, które zbierają o nim dane i przekazują je dalej do kolejnych urządzeń, może oznaczać ryzyko niemal dowolnej inwigilacji.

W.C: Tak, to prawda. Internet Rzeczy może być ogromnym zagrożeniem dla prywatności. Wynika to przede wszystkim z faktu, że nie tylko my, ale nasze czynności oraz miejsce i czas ich dokonania będą identyfikowane ze stuprocentową dokładnością. Obecnie możemy mówić o naruszeniu naszej prywatności, jeśli ktoś nas nagrywa kamerą nie pytając nas o zgodę. Takie kamery są rozmieszczone w budynkach i na ulicach, więc każdy mieszkaniec miasta ma tysiące zdjęć. Jednak możliwości zidentyfikowania każdej nagranej osoby są ograniczone zwłaszcza, jeśli do nagrania doszło wieczorem, w złych warunkach pogodowych itp. Jeśli jednak w przyszłości każdy z nas będzie nosił na sobie kilka, czy nawet kilkanaście urządzeń podłączonych do Internetu Rzeczy (zegarek, okulary, buty, a nawet banknoty o dużych nominałach) to zidentyfikowanie go będzie bezproblemowe i pewne. W dodatku nie tylko zidentyfikowanie osoby, ale i jej upodobań, zachowania, czynności - jaką temperaturę lubi, jak szybko chodzi, gdzie zapłacił gotówką itp.

Problem nie polega na tym, czy rzeczywiście w przyszłości tak będzie, bo to jest już prawie pewne. Kwestia w tym, w jakim zakresie i w jaki sposób wprowadzić określone ograniczenia w wykorzystywaniu informacji, kto i w jaki sposób będzie mógł je przetwarzać. Jest to przede wszystkim zagadnienie prawne, związane nie tylko z Internetem Rzeczy, ale z informatyką w ogóle.

Mamy dwa podejścia. Jedno - nazwijmy je amerykańskim - polega na tym, że dostawca określonych usług może z prywatnymi danymi zrobić wszystko, chyba, że użytkownik jasno określi, że na coś się nie zgadza. Drugie - europejskie - zakłada, że dostawca usługi może z uzyskanymi prywatnymi danymi zrobić wyłącznie to, na co klient bezpośrednio się zgodził.

PAP: Które podejście do tematu prywatności jest w pana ocenie słuszniejsze?

W.C.: Oczywiście dużo większą ochronę daje podejście europejskie. Europejczycy są w ogóle dużo bardziej wyczuleni na ochronę prywatności niż Amerykanie, czy dajmy na to - Koreańczycy.

>>> Czytaj też: W 2045 r. przestaniemy panować nad rozwojem świata. Można na tym zarobić

PAP: Czy jednak tak duże przywiązywanie wagi do prywatności nie hamuje rozwoju technologii?

W.C.: Może i hamuje, jednak uważam, że technologia nie ma nas - ludzi - zdominować, tylko ma nam służyć. Jeśli narusza ona istotne dla mnie wartości, takie jak prawo do wolności czy prywatności, to ja bardzo dziękuję za taką technologię. Spośród wszystkich możliwości, jakie oferuje technika, należy ograniczyć się do tych, za którymi stoi pewne dobro. To tak jak z technologię atomową - sama w sobie nie jest ani dobra ani zła. Można ją wykorzystać do wytwarzania elektryczności dla dobra społeczeństwa albo do zbudowania bomby atomowej.

PAP: Myśli pan, że regulacje proponowane np. przez Komisję Europejską idą w dobrym kierunku?

W.C.: Nie jestem prawnikiem, więc nie potrafię szczegółowo odpowiedzieć na pytanie czy wszystkie regulacje proponowane przez Komisję Europejską idą w dobrym kierunku. Fundamentalny problem jest taki: "kto ma decydować o tym, jaka część mojej prywatności ma być upubliczniona, czyli de facto jakiej części prywatności mam być pozbawiony? Czy mają to być regulacje ogólne, czy zasada, że każdy człowiek decyduje o sobie sam". Wbrew pozorom ten wybór nie jest taki prosty, bo człowiek w ciągu swego życia często zmienia zdanie co do tego, co o nim ma być prywatne, a co publiczne.

Osiemnastolatek - osoba prawnie dorosła - może marzyć o pozycji największego "świra" w szkole i w tym celu jest gotów upublicznić swoje najbardziej zwariowane zdjęcia i filmy. Jednak kiedy upłynie dwadzieścia lat to ten sam - już 38-letni - mężczyzna zmieni zdanie, bo te zdjęcia i filmy mogą stać się przeszkodą w jego awansie na znaczące stanowisko, na które jest wielu kandydatów. Nikt nie potrzebuje "świra" na kierowniczym stanowisku w banku! Dlatego Komisja Europejska chce wprowadzić "prawo do zapomnienia".

Każdy obywatel powinien mieć prawo do tego, by móc wykreślić niechciane dane na swój temat ze wszystkich serwisów, z których korzystał. Idea jest słuszna, ale niestety technicznie jest to niemal niewykonalne, nie da się bowiem skontrolować wszystkich prywatnych kopii wykonanych ze zdjęć zamieszczonych na Facebooku czy filmów na YouTube. Dlatego w umieszczaniu w publicznych serwisach prywatnych danych należy być bardzo ostrożnym.

PAP: Wracając do Internetu Rzeczy, kiedy tak naprawdę będziemy mogli powiedzieć, że to już funkcjonuje?

W.C.: Proszę nie spodziewać się, że któregoś dnia ktoś podniesie kurtynę i powie: "oto mamy Internet Rzeczy". Internet Rzeczy wchodzi do praktyki stopniowo, a wielu ludzi nawet tego nie zauważa. Proszę spojrzeć na samochód. Kiedyś takie pojazdy nie miały na pokładzie ani jednego procesora - teraz są naszpikowane elektroniką. Google pokazał samochody, które uczestniczą w ruchu bez udziału kierowcy. Cały ogromny dział Internetu Rzeczy to komunikacja samochód-samochód albo samochód-droga. Pracuje się nad tym, żeby komputery w danym aucie wymieniały się danymi z komputerami znajdującymi się w innych samochodach albo w infrastrukturze drogowej - dla podniesienia bezpieczeństwa, dla zwiększenia płynności ruchu, skrócenia czasu przejazdu itp.

Prosty przykład na zastosowanie Internetu Rzeczy w ruchu drogowym: wyłączanie nocą oświetlenia ulicznego w momencie, kiedy w pobliżu nie poruszają się żadne pojazdy. Mówiąc obrazowo: mój samochód na podstawie danych z systemu nawigacji może "powiedzieć" wszystkim lampom znajdującym się na mojej trasie kiedy będę przejeżdżał w ich pobliżu i kazać im zapalić się chwilę przed i zgasić chwilę po moim przejeździe. Wprowadzenie takiego systemu na dużą skalę mogłoby przynieść ogromne oszczędności energii, ropy naftowej, pieniędzy bez pogorszenia komfortu jazdy. A to przecież tylko jedno z możliwych zastosowań Internetu Rzeczy.

Prof. Wojciech Cellary kieruje zespołem prowadzącym badania naukowe finansowane z Programów Ramowych Unii Europejskiej, przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, przemysł polski, francuski i amerykański. Od 2003 roku jest ekspertem Państwowej Komisji Akredytacyjnej, a od 2004 roku ekspertem Komisji Europejskiej. Prowadzona przez niego Katedra Technologii Informacyjnych Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu uczestniczy w programie międzyuczelnianych studiów na kierunku Techniczne Zastosowania Internetu, podczas których studenci zgłębiają m. in. tematykę "cichego przetwarzanie danych" (ang. Calm Computing) oraz Internetu Rzeczy - nowych dziedzin nauki z pogranicza techniki, informatyki i biznesu.