Działania EBC wywołują wiele kontrowersji, niosą wiele ryzyka i można mieć wątpliwości, czy skup obligacji jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak generalnie zaangażowanie banku centralnego w proces ratowania strefy euro wydaje się nieodzowne. Rezygnacja z instrumentarium polityki pieniężnej do walki z kryzysem zadłużeniowym południowej flanki UE nie mogłaby oznaczać nic innego jak koniec unii walutowej!
Europejski kryzys finansów publicznych dotarł do czwartej i piątej największej gospodarki UE – Włoch i Hiszpanii. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Obydwa kraje muszą płacić za emitowane przez siebie papiery wartościowe bardzo wysokie odsetki – przed ostatnią decyzją EBC było to między 6 a 7 proc., teraz między 5 a 6 proc., co i tak jest wysokim poziomem.
Jaka w takiej sytuacji może i powinna być reakcja głównych kreatorów polityki europejskiej? Mogą nie robić nic i mieć nadzieję, że odsetki w tej wysokości są na tyle atrakcyjne, by skusić inwestorów prywatnych. Mogą też mieć nadzieję, że sytuacja gospodarcza południa Europy wkrótce się poprawi. Niestety istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak łatwo nie będzie.
Rynki finansowe tracą wiarę w to, że kraje PIIGS mogą wyjść z recesji w przewidywalnym czasie, a dodatkowo wysokie koszty obsługi długu oddalają osiągnięcie tego celu. Zanim głębokie reformy przekonałyby rynki, wysokie oprocentowanie obligacji mogłoby wymusić bankructwo. Wiadomo przecież, że zaufanie traci się w mgnieniu oka, a odzyskuje bardzo długo.
Co można zatem zrobić, żeby pomóc zagrożonym krajom utrzymać się na powierzchni do momentu, kiedy reformy strukturalne przełożą się na wyższy wzrost PKB? Do dyspozycji są środki pomocowe Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF) w wysokości ok. 140 mld euro oraz Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego w wysokości 500 mld euro. Na ograniczone wsparcie Hiszpanii i Włoch kwota taka pewnie wystarczy, jednak nie ma szans na całkowite uniezależnienie tych krajów od rynków finansowych. Potrzeby refinansowania długu tych krajów tylko w latach 2013 i 2014 wynoszą bowiem ok. 700 mld euro.
Dlatego też pojawiały się żądania rozszerzenia odpowiedzialności solidarnej krajów strefy euro za obsługę długu poszczególnych państw w formie np. euroobligacji. Taki krok oczywiście może być rozważony. Oznaczałby on transformację Unii Europejskiej w swego rodzaju federalne państwo europejskie. Wprowadzenie euroobligacji wymagałoby jednak długotrwałych i trudnych negocjacji oraz serii referendów w krajach członkowskich. Jako środek do szybkiego zwalczania kryzysu pomysł ten się zatem nie nadaje.
To, że polityka wsparcia kredytowego najbardziej zadłużonych krajów południa Europy zbliża się do granic możliwości, nie jest zresztą wcale dużym nieszczęściem, ponieważ ta pomoc ma dwie wady. Po pierwsze zmniejsza nacisk na przeprowadzenie koniecznych reform, a po drugie opóźnia konieczne dostosowanie cen aktywów majątkowych, płac i kosztów produkcji. Odzyskanie konkurencyjności jest po takiej pomocy bardzo trudne.
Inną opcją złagodzenia kryzysu zadłużeniowego jest redukcja zadłużenia przez jego częściowy odpis (przypadek Grecji w zeszłym roku). Korzyść takiego rozwiązania polegałaby na tym, że długi obniżyłyby się niezależnie od tego, czy kraje te są w recesji, czy ich gospodarki się rozwijają. Negatywnym aspektem jest jednak bardzo prawdopodobny fatalny odbiór takiego ruchu przez rynki kapitałowe, przez co kryzys zaufania pogrążający gospodarkę europejską jeszcze by się pogłębił. Redukcja długu Hiszpanii i Włoch z tego punktu widzenia nie jest wariantem akceptowalnym dla Europy, siły polityczne w głównych krajach europejskich takiej otwartej konfrontacji z rynkiem finansowym nie są w stanie zaakceptować.
Skoro zatem reformy przynoszą skutek z opóźnieniem, wsparcie z funduszy ratunkowych jest niewystarczające, restrukturyzacja długu nie wchodzi na razie w grę, to jedyną pozostałą możliwością było zaangażowanie EBC. Bank zdecydował o otwarciu programu warunkowego skupu obligacji, co ma tę zaletę, że bezpośrednio wpływa na oprocentowanie długu, przynajmniej na krótszym końcu krzywej dochodowości. Wadą takiego rozwiązania jest jednak – podobnie jak w przypadku wsparcia z funduszy ratunkowych – zmniejszenie bodźców do reform.
Rozsądniejszym krokiem mogłaby być np. dewaluacja euro poprzez obniżenie stóp procentowych. Z jednej strony dewaluacja zwiększa konkurencyjność krajów ogarniętych kryzysem wobec krajów trzecich. Z drugiej strony niski kurs euro zwiększa oczekiwania aprecjacyjne dla tej waluty w przyszłości, dzięki czemu inwestycje w strefie euro staną się bardziej atrakcyjne. Poza tym można zakładać, że rozluźnienie polityki monetarnej wywoła wzrost płac i cen raczej w twardym jądrze strefy euro, a nie na jej południowych peryferiach, przez co konkurencyjność krajów PIIGS również w ramach strefy euro powinna wzrosnąć.
Bez wątpienia powyższa strategia nie jest pozbawiona ryzyka. Inne gospodarki (spoza strefy euro) mogą również próbować dewaluować swoje waluty. Ponadto EBC może nie być w stanie utrzymać celu umiarkowanego wzrostu inflacji, chociaż z dzisiejszej perspektywy bardziej prawdopodobna wydaje się deflacja niż niekontrolowana inflacja. Konserwatywni ekonomiści będą oczywiście narzekali, że bank centralny powinien skupiać się na swoim podstawowym celu, czyli zachowaniu stabilności cen, a konkurencyjna dewaluacja do takich zadań nie należy.
Jeśli jednak politycy odrzucają dalszą redukcję zadłużenia, Europy nie stać na ratowanie Włoch i Hiszpanii, a reformy – nawet jeżeli głębokie – nie wywołują na razie na rynkach większego wrażenia, to trwanie przy dotychczasowych sztywnych zasadach mogłoby być rozwiązaniem najbardziej ryzykownym ze wszystkich.