Delewarowanie europejskich banków (zobacz definicję w Finansopedii) długo było jednym z głównych powodów obaw finansistów i polityków odpowiedzialnych za gospodarkę w krajach blisko związanych ze strefą euro, ale pozostających poza nią. Zwiększenie wymogów kapitałowych narzuconych europejskim bankom – a to one w głównej mierze odpowiadają za zagraniczne kredyty, np. w Europie Środkowo-Wschodniej – spowodowało, że musiały one w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy podnieść fundusze własne (opcja bardzo trudna do zrealizowania w czasie kryzysu) albo też ograniczać skalę działania. Mocno rozpowszechnione były obawy, że ograniczaniu będzie podlegała działalność przede wszystkim w krajach naszego regionu. Powód? Z punktu widzenia centrali międzynarodowego banku Europa Środkowo-Wschodnia nie ma aż takiego znaczenia, jak klienci (i politycy) będący najbliżej tej centrali. Ostatnio o delewarowaniu mówi się nieco mniej, może dlatego, że jak dotychczas nie dotykało ono Polski. A właśnie teraz zaczyna to robić.

Odnowienie procesu

„Biorąc pod uwagę istniejące czynniki niepewności w niektórych krajach wschodzącej Europy, głównym priorytetem polityki powinno być zapewnienie, by delewarowanie w tym regionie nie miało nieuporządkowanego charakteru” – w dyplomatycznym języku Międzynarodowego Funduszu Walutowego z kwietniowego „Globalnego Raportu o Stabilności Finansowej” było to więcej niż ostrzeżenie.

Już na początku roku doszło do zawiązania Inicjatywy Wiedeńskiej 2.0 – forum publicznych i prywatnych instytucji finansowych z krajów Europy Zachodniej, ale i z naszego regionu, której celem ma być zapewnienie odpowiedniego wsparcia kapitałowego i płynnościowego przez zachodnie grupy bankowe dla swoich spółek powiązanych w krajach Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Pierwsza odsłona Inicjatywy Wiedeńskiej miała miejsce tuż po wybuchu kryzysu w 2008 r. Teraz na jej czele stanął Marek Belka, prezes NBP. O tym, w jaki sposób oficjele i finansiści próbują przeciwdziałać negatywnym skutkom kryzysu, niewiele wiadomo. Nieoczekiwanie delewarowanie dotknęło nasz region w mniejszym stopniu, niż się obawiano.

Reklama

Przyznaje to również Inicjatywa Wiedeńska. Choć jej przedstawicielom daleko do optymizmu: „W drugiej połowie 2011 roku nastąpiła istotna redukcja ekspozycji banków wobec regionu CESEE (Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej – red.). Chociaż tendencja ta osłabła w pierwszym kwartale 2012 roku, być może pod wpływem operacji płynnościowych (LTROs) uruchomionych przez Europejski Bank Centralny, częściowe dane wskazują na odnowienie procesu delewarowania w drugim kwartale”.

Nie tak źle jak na Węgrzech

Zjawisko w różnym stopniu dotyka poszczególne kraje. Polska znalazła się w gronie szczęśliwców, którzy, jeśli nawet cierpią, to w stosunkowo niewielkim stopniu. Wskazują na to dane Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), który zbiera informacje o zagranicznym zaangażowaniu dużych banków z 30 krajów. Według BIS wartość kredytów udzielonych przez międzynarodowe instytucje bezpośrednio polskim firmom wynosiła w końcu marca blisko 31 mld dol. i była wyższa niż w końcu ubiegłego roku, a nawet większa niż we wrześniu 2011 r.

W stosunkowo korzystnej sytuacji były również Czechy. Tam także nie ma mowy o spadku.

Na drugim biegunie znajdują się Węgry, gdzie dopiero na początku tego roku udało się – nie wiadomo, na jak długo – przełamać tendencję do spadku zaangażowania zagranicznych banków. Ekonomiści podkreślają, że Węgry to szczególny przypadek – kraj odczuł konsekwencje kryzysu dużo mocniej niż inne gospodarki w naszym regionie. Przyczyniły się do tego również kontrowersyjne pomysły rządu Viktora Orbana, w tym takie jak podatek bankowy, które bezpośrednio uderzały w instytucje finansowe. Zagraniczne banki musiały dwa razy się zastanawiać, zanim udzieliły kolejnego kredytu jakiejkolwiek węgierskiej firmie.

Na przykład niemieckie banki od dłuższego czasu wycofywały się z Węgier, ale robiły to stopniowo. Węgrom nie sprzyjał jednak jeszcze jeden czynnik. Jeśli chodzi o źródła zagranicznego finansowania, jest to kraj w największym stopniu uzależniony od Austrii – swojego sąsiada z południa. I właśnie austriackie banki najmocniej ograniczyły w ostatnich kwartałach swoją obecność na węgierskim rynku – ich zaangażowanie między czerwcem 2011 r. a marcem 2012 r. zmniejszyło się o niemal jedną czwartą, do niewiele ponad 30 mld dol. (Równocześnie Austria ma duże zaangażowanie w Czechach. Tam ono tak mocno sie nie zmniejszało).

Na tle Węgier Polska jest w komfortowej sytuacji o tyle, że pochodzenie kapitału finansującego naszą gospodarkę jest mocno zróżnicowane. Wprawdzie wyraźna jest dominacja Niemiec, ale akurat niemieckie banki zachowują wstrzemięźliwość w ograniczaniu obecności w naszym kraju. Znajdujący się za liderem peleton jest już dużo bardziej wyrównany i jeśli np. instytucje francuskie, jak to było w kilku ostatnich kwartałach, ograniczają dostępność kredytu dla polskich firm i banków, to w pewnym stopniu byli w stanie zrównoważyć to konkurenci z Holandii.

Problem dla banków…

Fakt, że polskie firmy nie musiały niepokoić się o kredyty zaciągane bezpośrednio w zagranicznych bankach, nie oznacza, że są odporne na delewarowanie. Michał Dybuła, ekonomista BNP Paribas, zwraca uwagę na dane bilansu płatniczego w ostatnich kilku miesiącach. – W tzw. innych inwestycjach widoczny jest odpływ kapitału – podkreśla. Inne inwestycje to w dużej mierze kredyty. Od kwietnia do lipca zanotowaliśmy tu odpływ gotówki za granicę rzędu 1,8 mld euro.

Analityków bardziej niż kredyty zaciągane za granicą przez krajowe firmy interesuje to, jak z pozyskiwaniem finansowania radzą sobie nasze banki. Tu zaś nie ma dobrych wieści. „Od II połowy 2011 r. następuje systematyczny odpływ środków zagranicznych” – napisał w opublikowanej niedawno analizie Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Według BFG, o ile w pierwszej fali kryzysu, czyli w latach 2008 – 2009, mieliśmy do czynienia ze zwiększaniem zagranicznego finansowania naszego sektora bankowego, to obecnie widać wyraźny odpływ – w pierwszej połowie 2012 r. zagraniczni partnerzy wycofali z naszych banków blisko 20 mld zł.

Eksperci podkreślają, że nie da się z całą pewnością powiedzieć, jakie są źródła tego odpływu. Może to być efekt decyzji w centralach zagranicznych banków, które dostrzegły możliwość poprawienia sobie wskaźników kosztem polskich instytucji. Ale może to być konsekwencja tego, że polskie banki nie potrzebują zagranicznego finansowania. A nie potrzebują go np. dlatego, że ograniczenia narzucone przez Komisję Nadzoru Finansowego doprowadziły do zatrzymania sprzedaży walutowych kredytów hipotecznych (to właśnie na nie w poprzednich latach polskie banki potrzebowały finansowania z zagranicy, głównie we frankach szwajcarskich, w mniejszej skali w euro).

…i dla gospodarki

Według Jerzego Pruskiego, prezesa BFG, to, z czego wynika odpływ zagranicznego finansowania z polskich banków, jest ważne, ale jeszcze bardziej istotne są konsekwencje. – Kluczowe znaczenie ma fakt, że to zjawisko może w istotny sposób ważyć na możliwościach rozwijania akcji kredytowej przez krajowe banki – ostrzega Pruski.

BFG w swojej analizie przypomina, że banki mają trzy podstawowe źródła pozyskiwania funduszy, które przeznaczają na nowe kredyty: to depozyty klientów, wypracowywane zyski oraz pieniądze z zagranicy (kredyty od zagranicznych banków). Jeśli przyjąć, że wzrost depozytów w 2012 r. byłby taki sam jak w roku ubiegłym, a banki wypracują podobny zysk, równocześnie utrzyma się negatywna tendencja w zakresie finansowania zagranicznego, to wartość kredytów mogłaby się zwiększyć o niecałe 35 mld zł. W pesymistycznym scenariuszu powolnego wzrostu depozytów (odpowiadającego dynamice z lat 2002 – 2005, czyli z okresu tuż po poprzednim osłabieniu tempa wzrostu PKB) wzrost kredytów mógłby wynieść zaledwie 7 mld zł.

– To wskazuje, że wzrost sumy bilansowej może być w tym roku mniejszy niż 5 proc., być może nawet istotnie mniejszy. W efekcie dodatni impuls ze strony kredytu na rzecz wzrostu popytu w naszej gospodarce może być mizerny – ostrzega Pruski.

Bankowcy zapowiadają wygaszanie akcji kredytowej

Nie tylko analizy makroekonomiczne sugerują, że w najbliższym czasie możemy mieć do czynienia z zatrzymaniem akcji kredytowej. Przeczuwają to także sami bankowcy. Tak wynika z badań koniunktury prowadzonych co miesiąc przez Główny Urząd Statystyczny.

GUS pyta w nich przedstawicieli sektora finansowego o prognozy sprzedaży w najbliższych 12 miesiącach. Jak zauważył Michał Dybuła, ekonomista BNP Paribas, wskazania bankowców bardzo precyzyjnie oddają to, co faktycznie dzieje się później na rynku. Ostatnie badania wskazują, że w perspektywie kilku miesięcy należy się spodziewać już nawet nie wyhamowania wzrostu, ale wręcz spadku wartości portfela kredytów dla przedsiębiorstw. Obecna skala pesymizmu w przewidywaniach bankowców jest bowiem na poziomie, jaki ostatnio był notowany tuż po wybuchu kryzysu finansowego jesienią 2008 r. (na wykresie wyniki badania koniunktury GUS są przedstawione z rocznym opóźnieniem).

Z innych badań wynika, że bankowcy pozostają optymistami. Ale dotyczy to najbliższej przyszłości. Ostatnia ankieta Narodowego Banku Polskiego (z lipca; kolejna zostanie przeprowadzona w październiku) wśród przewodniczących komitetów kredytowych w bankach wskazywała, że instytucje kredytowe spodziewały się w III kwartale wzrostu popytu na finansowanie z banków dla firm. Dotyczyło to wszystkich rodzajów kredytów z wyjątkiem długoterminowych kredytów dla dużych przedsiębiorstw.

ikona lupy />
Kredyty dla firm i prognozy sprzedaży w pośrednictwie finansowym / DGP