Hasłem przewodnim tegorocznego kongresu jest „dobre zarządzanie”. Czy to znaczy, że małe i średnie przedsiębiorstwa wciąż mają problem z efektywnym zarządzaniem?

Niestety tak. Ponad 80 proc. firm nie prowadzi budżetowania rocznego, nie ma planów rozwojowych. Działają od zlecenia do zlecenia. To firmy budowane na glinianych nogach, dlatego tak dużo ich pada – 200 tys., a czasem nawet ponad 300 tys. rocznie. A przedsiębiorcy zamiast założyć nową firmę, idą na garnuszek państwa do sektora publicznego. Szkoda, bo podejmowanie ryzyka biznesowego jest konieczne do rozwoju polskiej gospodarki. Chętnych do tzw. pracy zagwarantowanej zawsze będzie więcej niż ambitnych, chcących coś zorganizować sobie i innym.

Jakie są główne słabości MSP?

70 proc. osób prowadzących małe firmy to są ludzie bez wyższego wykształcenia, którzy nie mają nawyku samodoskonalenia się, śledzenia zmian w prawie, porównywania się do innych. Bez tego nie da się prowadzić aktywności zawodowej na miarę współczesnej konkurencyjności. Przedsiębiorcy nie lubią też wychodzić poza obszar, na którym działają. Nie wiedzą, że za dwa lata każda osoba z Unii Europejskiej będzie mogła kupić u nas ziemię, że zaczną u nas – tak samo jak w innych krajach wspólnoty – masowo powstawać zagraniczne przedsiębiorstwa. Firmy muszą zrozumieć, że jeśli chcą mieć perspektywy rozwoju, muszą nauczyć się poruszania w układzie międzynarodowym. Po to Unia tworzy wspólny rynek.

Reklama

Przedsiębiorcy mogą w tym liczyć na samorządy?

Wiele samorządów terytorialnych nie ma dobrego rozeznania, jakiego rodzaju małe i średnie firmy u nich działają. A przecież nie ma gminy, w której nie ma siedziby choćby jednej firmy. Na 10 tys. mieszkańców przypada co najmniej 700 – 1000 firm. Nie ma możliwości, by funkcjonowanie firm mogło się odbywać w dobrym klimacie bez zainteresowania ze strony władz gminy – wójta, burmistrza czy radnych. Uważam, że przynajmniej jedna sesja rady gminy w roku powinna być poświęcona przedsiębiorczości w gminie.

Może przedsiębiorcy nie chcą samorządowej pomocy?

Współpracy nie ma w obie strony. Są takie gminy, jak Koziegłowy w woj. śląskim, gdzie gmina liczy ok. 15 tys. mieszkańców, a jest 1450 firm. Blisko 400 z nich zajmuje się produkcją choinek sztucznych. Pytałem burmistrza, dlaczego tam nie powstał klaster. „Bo na spotkanie, na które te firmy zaprosiłem, przyszły cztery” – usłyszałem odpowiedź. W dodatku firmy te nie chcą ze sobą współpracować. A przecież np. stworzenie wspólnego laboratorium dla doskonalenia jakości i designu produktu dałoby im większe przebicie na rynku. A tak każdy ponosi oddzielne koszty promocji w Polsce i za granicą, każdy oddzielnie sprzedaje i transportuje. Można wszak czerpać wzorce np. od włoskich rolników, którzy wspólnymi siłami rozpropagowali szynkę parmeńską, czy Włochów, którzy założyli kilka klastrów produkujących obuwie. Do polskich przedsiębiorstw wciąż nie dociera, jakie efekty mogłyby przynieść wspólne działania.

Co jeszcze hamuje rozwój małych i średnich firm?

Przede wszystkim prawo, głównie fiskalne. Jak można żądać, by ktoś zapłacił podatek, kiedy nie otrzymał wynagrodzenia? I nie goni się tego, który mu nie zapłacił. Poza tym w Polsce jest bardzo niska stopa amortyzacyjna, 3,5 tys. zł. A dlaczego nie 200 tys. zł, by móc zamortyzować zakup inwestycyjny? Wtedy ludzie zamiast płacić podatek dochodowy, będą płacić wyższy podatek VAT, bo będą kupować. Każdy zakup będzie kosztem uzyskania przychodu, będzie wprawdzie obniżał dochód firmy, ale będzie uruchamiał rynek. Bo jeżeli ktoś kupi dobro inwestycyjne, które zaraz zamortyzuje, to wtedy powstanie dziura na półce. Trzeba będzie wyprodukować ten sam produkt, a przy sprzedaży zapłacić 23 proc. VAT, a nie 18 – 19 proc. podatku dochodowego. Ale by produkować, potrzebne są miejsca pracy, maszyny. Trzeba przestawić państwo, by chciało żyć z podatku VAT, tak jak zrobili to Niemcy 70 lat temu. A my, ich wschodni partner, nie potrafimy nawet przyjrzeć się modelowi, który pozwolił Niemcom stać się najpotężniejszą gospodarką europejską.

Możemy jeszcze liczyć na wsparcie ze strony Unii.

Rozmawiając o wsparciu unijnym, najpierw powinno się przedyskutować kwestię zweryfikowania unijnego prawa konkurencji. W USA każdy prezydent do miesiąca po zaprzysiężeniu musi ogłosić, jaki procent zamówień publicznych przeznaczy dla sektora MSP. Dzięki temu te małe firmy nie muszą konkurować z największymi o wszystko. W Europie przyjęto zasadę, że wszyscy są sobie równi i w związku z tym mali zawsze przegrywają, duzi gracze biorą ich jako podwykonawców, zostawiając u siebie niemal całą marżę. To jest zły model, szkoda że dopiero teraz Bruksela zaczęła próbę jego zmiany.