Największe banki w USA (i na świecie) w pełni korzystają z przywilejów jakie stwarza im status rynkowego giganta."Fed powinien dołożyć starań, aby przywołać ich rozmiary do porządku" – pisze publicysta Bloomberga Simon Johnson.

W ubiegłym tygodniu Daniel Tarullo, jeden z członków rady prezesów Rezerwy Federalnej (Fed), po raz pierwszy powiedział oficjalnie o pomyśle narzucenia limitu aktywów posiadanych przez największe amerykańskie banki. Jego słowa padły podczas przemówienia na uniwersytecie w stanie Pensylwania (University of Pennsylvania Law School).

„Choć powiedział to językiem typowym dla bankiera, treść jego wypowiedzi jest jasna” – twierdz Johnson. "Kredytobiorcy dużych instytucji finansowych wierzą, że w przypadku trudnej sytuacji finansowej na ryku otrzymają rządową protekcję dzięki środkom jakimi dysponuje Rezerwa Federalna. To stwarza dużym holdingom bankowym i przedsiębiorstwom finansowym znakomite pole do rozrastania się, a nawet daje im do tego silny bodziec, ponieważ obniża ich koszty finansowania” - pisze.

Największe banki powszechnie uważane są jako „zbyt duże, żeby upaść”. Popyt na ich usługi daje im jeszcze większą siłę, żeby się rozrastać. Ludzie wierzą, że duże instytucje finansowe są chronione przez subwencje państwowe a w razie kłopotów finansowych bank centralny użyje swoich narzędzi, żeby je ratować.

Reklama

Według Tarullo, który jest także profesorem prawa, instytucje finansowe mogą utracić rynkową stabilność na wiele sposobów. Choć ograniczenie wielkości banków nie powinno być widziane jako panaceum na uzdrowienie branży finansowej, jak mówi, to „moralne niebezpieczeństwo utożsamiane z <instytucjami zbyt dużymi, żeby upaść> należy ograniczać różnymi metodami”.

Publicysta Bloomberga uważa, że postulat opracowania regulacji, które ograniczyłyby wielkość instytucji finansowych, będzie jedną z palących kwestii w USA po wyborach prezydenckich. Jego artykuł dotyczy banków amerykańskich, ale problem można potraktować globalnie. Banki działające na Wall Street mają swoje oddziały na całym świecie (w tym w Polsce - na przykład HSBC, czy Citigroup). Johnson znalazł pięć argumentów, które wskazują na to, że problemu skali do jakich rozrastają się instytucje finansowe, i co za tym idzie wpływów jakie zdobywają, nie powinno się lekceważyć, choć może się to wydawać dla niektórych absurdem. Oto one:

1. Po pierwsze, największe instytucje finansowe mają zbyt duże wpływy polityczne. Finansiści z Wall Street to jedna z najpotężniejszych grup lobbujących amerykański parlament. Publicyści i ekonomiści coraz częściej zwracają uwagę na polityczną siłę korporacji finansowych. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z problemów, które są nieodłącznie związane z dużymi bankami.

2. Po drugie, duże banki są zbyt duże, by sprawnie radzić sobie z zarządzaniem i kontrolowaniem swoich oddziałów. Latem głośnym echem w mediach odbiły się afery wskazujące na niedociągnięcia w strukturach potężnych międzynarodowych banków – skandal z manipulacją stopą LIBOR, oskarżenia o malwersacje finansowe w HSBC Holdings i Standard Chatered, 5,8 mld straty w oddziale JPMorgan. Teraz banki muszą się zmierzyć z falą krytyki za niedociągnięcia i manipulacje na rynku kredytów hipotecznych oraz wprowadzanie inwestorów w błąd podczas boomu (przed kryzysem finansowym), a także złe traktowanie klientów w momencie załamania cen na rynku nieruchomości.

3. Po trzecie, w amerykańskim prawodawstwie od dawna istnieje zapis, który ma na celu ograniczenie wielkości największych baków. Ustawa z 1994 roku „Riegle- Neal Interstate Banking and Branching Efficiency Act”, dotycząca sposobów międzystanowych fuzji w bankach mówi, że żaden bank nie powinien dysponować więcej niż 10 proc. całkowitej sumy depozytów detalicznych. Wadą tego prawa jest to, że nie uwzględnia ona, iż swoją ekspansję banki zawdzięczają rozwijaniu wszystkich produktów finansowych a nie tylko depozytów detalicznych. „Tarullo proponuje rozsądne rozwiązanie: ograniczyć nie depozytowe zobowiązania firm finansowych do poziomu, który nie przekraczałby z góry określonego procentu PKB USA” – pisze Johnson.

4. Po czwarte, w USA istnieje już nawet projekt ustawy, w której jest zapisany ten pomysł. W 2010 roku, dwaj senatorowie chcieli go przeforsować w reformie Wall Street, którą ostatecznie podpisał BarackObama. Niestety poprawka utknęła w senacie. Senator Brown przygotował więc osobny dokument pod nazwą „Safe, Accountable, Fair and Efficient Banking Act”. Zawiera on propozycję ustalenia górnej granicy posiadanych przez banki aktywów na 1,1 bln USD. Przymus ten narzuciłby konieczność zredukowania swoich aktywów tylko takim bankom jak JPMorgan, Citigroup, Bank of America i Wells Fargo & Co. Z kolei korporacje finansowe, które nie są bankami, nie mogłyby być posiadać więcej niż 400 mld USD w aktywach.

5. Po piąte, tego typu prawo jest już sprawdzone. Obowiązuje w Ohio, stanie senatora Browna. A Ohio jest również stanem, o który będzie toczyć się zaciekły bój pomiędzy kandydatami na prezydenta – Barackiem Obamą i Mittem Romeyem. Wprowadzenie ograniczeń dla korporacji finansowych jest dzisiaj synonimem „zdobywania zaufania” na scenie politycznej. Ludzie zastanawiają się dlaczego największe banki miałyby dostawać nieogrniczone rządowe dotacje i boją się, że niektórzy ich prezesi stają się zbyt wpływowi. Obie te obawy są uzasadnione i muszą spotkać się z odpowiedzią polityków. Fed zaczyna podążać w tym samym kierunku – podsumował Johnson.