Staram się sobie wyobrazić reakcje szefów firmy Griffin Investments, którzy myśleli, że kupili słynny warszawski pawilon meblowy Emilia. To znaczy właściwie kupili, nie sam pawilon zresztą, tylko całą prywatyzowaną właśnie spółkę Meble Emilia, której – jak się nietrudno domyślić – najcenniejszym aktywem jest działka, na której stoi ów budynek.
Griffin przelał na konta Ministerstwa Skarbu, bagatelka, 115 milionów złotych, po czym dowiedział się, że jeszcze tego samego dnia wskutek zbiegu okoliczności warszawski konserwator zaczął procedurę wpisu Emilii do rejestru zabytków. Inwestorzy wcześniej wielokrotnie upewniali się, czy po kupnie będą mogli wyburzyć pawilon i postawić na jego miejscu biurowiec. Odpowiedź zawsze brzmiała: tak. Teraz konserwator pytany, dlaczego nie powiadomił o swoich intencjach i poczynaniach ani kupującego, ani sprzedającego, odpowiada z rozbrajającą szczerością: – Nie przyszło mi to do głowy.
To kompromitacja o skali podobnej do tej, jak niezamknięty dach na Stadionie Narodowym. Ale sprawę Emilii warto rozebrać na części pierwsze, gdyż zogniskowały się w niej problemy – nie przesadzam – dużej części polskiej gospodarki i biznesu. Zacznijmy jednak od tego, czy Emilia w ogóle powinna zostać zabytkiem. Moim zdaniem zdecydowanie nie. Pawilon to dosyć szkaradny i – choć to już kwestia gustu – trudno się w nim dopatrzyć arcydzieła modernizmu sprzed kilkudziesięciu lat. Czy biurowiec byłby lepszy? Tutaj też są obawy, co właściwie Griffin chciał postawić. Tylko że ta inwestycja tak czy inaczej wpisywałaby się w rozwój tej części centrum Warszawy, w panoramę powstającego w bólach stołecznego city. Osobiście wolę city od zmurszałej Emilii.
Pojawiają się oczywiście wątpliwości, co zrobić z Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które w Emilii znalazło swoją tymczasową siedzibę. Przypominany jest też rodzaj PRL-owskiego folkloru, który się z tym pawilonem łączy, jak słynne kolejki uwiecznione choćby w filmach Stanisława Barei. Sam w tych kolejkach stałem i zapewniam, że nie było fajnie. Żadnego kolorytu, żadnego folkloru, bezwzględna walka o meble i dojmujące poczucie upokorzenia. Naprawdę, od tej strony też nie ma czego chronić.
Reklama
Ale wróćmy do biznesu i odpowiedzi na pytanie, dlaczego sprawa Emilii jest tak symptomatyczna i ważna. Między innymi dlatego, że zrobiony w konia Griffin już zapowiada walkę sądową, włącznie z zaangażowaniem Trybunału Konstytucyjnego. Powodzenia. Piszę to oczywiście z sarkazmem, nie dlatego, że uważam, iż Griffin nie ma szans, tylko dlatego, że będzie musiał wykazać dużo, dużo cierpliwości. Ile te sprawy sądowe mogą potrwać? Pięć, siedem lat? I przez ten czas inwestor ani nie będzie mógł zacząć budowy, ani nie zobaczy swoich 115 milionów.
To właśnie jeden z podstawowych problemów biznesu w Polsce – tempo działania sądów. Griffin jest właściwie w potrzasku, administracja zdaniem firmy popełniła błąd i co jej zrobisz? Tego doświadczają tysiące przedsiębiorców, którzy szukają sprawiedliwości w sporze z organami państwa oraz w sporach między sobą. Jedną z podstawowych rzeczy, które państwo powinno im zapewnić, jest sprawny i skuteczny wymiar sprawiedliwości. Truizm? Owszem, truizm, tylko że ciągle tego nie ma.
Przyznam, że nieco dziwił mnie poziom oczekiwań przed tzw. drugim expose premiera. Oto rząd i sam Donald Tusk mieli znaleźć wielką receptę na obronę Polski przed nadgryzającym nasz kraj spowolnieniem. I dzięki tej formule wszystkim miało się polepszyć. Nie miałbym nic przeciwko, ale nie czarujmy się, genialnej recepty nie znajdzie ani premier, ani opozycja. Jej po prostu nie ma, o czym najłatwiej się przekonać, spoglądając na to, co się dzieje na świecie od momentu eskalacji kryzysu. Jedno wielkie miotanie się, pomysły lepsze, gorsze, czasami po prostu groźne, ale żaden cudotwórca się nie objawił.
Stąd też najbardziej skuteczne mogą się okazać recepty najprostsze, które rzeczywiście służą odetkaniu gospodarki. Nie wiem, czy takim pomysłem jest boom inwestycyjny, który ma wywołać spółka Inwestycje Polskie. Natomiast usprawnienie pracy sądów jest realną potrzebą setek tysięcy przedsiębiorców. Zapewniam, że taki wysiłek na pewno by się Polsce opłacił. I nie chodzi o to, by sprawiedliwość była po stronie Griffina czy innych inwestorów, tylko żeby w rozsądnym czasie można było do niej dojść.
ikona lupy />
Marcin Piasecki, wydawca Dziennika Gazety Prawnej / DGP