Z drugiej strony Niemcy to kraj mocno zdecentralizowany i tamtejsze landy są organizmami politycznie zdecydowanie ważniejszymi niż nasze województwa. I dlatego niemiecka opinia publiczna wyborami do landtagów faktycznie żyje. Landy to za każdym razem sejsmografy politycznych trendów dla całych Niemiec. I to tam ucierają się nowe trendy, koalicje i tematy wyborcze.
Słowem w landach leży przyszłość każdego kanclerza. Dotyczy to również Angeli Merkel. Przy okazji niedzielnych wyborów w Dolnej Saksonii (8 mln mieszkańców) zdecyduję się więc na mieszane rozstrzygnięcie niemieckiego dylematu. To znaczy napiszę o ich wynikach. Ale tylko dlatego, że mogą one pomóc w zrozumieniu, co właściwie dzieje się w niemieckiej polityce na kilka miesięcy przed wyborami (jesień 2013 r.).
Pierwsza ważna konstatacja. Dolna Saksonia to kolejny z rzędu land, w którym chadecja, czyli partia Angeli Merkel, wygrywa wybory. Tym razem zdobyła 36 proc. głosów. Rządzić jednak znowu nie będzie. Rząd stworzą ugrupowania drugie i trzecie. Czyli SPD (32 proc.) plus Zieloni (13,7 proc.). A premierem zostanie socjaldemokratyczny burmistrz Hannoweru (stolica landu) Stephan Weil. To ważne z punktu widzenia Berlina, bo jesienią dokładnie ten sam los może spotkać właśnie Merkel. Niemiecka kanclerz rządzi Niemcami od prawie ośmiu lat.
Oczywiście trochę się już na tym stanowisku zużyła, ale Niemcom wciąż całkiem się podoba. Więc popularność jej partii nie spada poniżej 35–38 proc. Paradoks polega na tym, że CDU jest wciąż najsilniejszą niemiecką siłą polityczną. A mimo to może władzę stracić. To, czy ją straci, zależy nie tyle od samej Merkel, lecz od jej głównego koalicjanta FDP (i to jest druga ważna lekcja płynąca z niedzielnych wyborów). FDP – czyli liberałowie – są od wielu miesięcy na rozdrożu. W ciągu czterech lat ich poparcie spadło z 15 do 4 proc. Dlaczego? Bo FDP pod wodzą Guido Westerwellego przez wiele lat spędzonych w opozycji uprawiało ciekawą odmianę populizmu, tzn. populizm arcyliberalny. Naobiecywali więc, że obniżą wszystkie możliwe podatki i nie pozwolą dłużej, by pracodawcy byli wyzyskiwani przez beneficjentów państwa socjalnego. Merkel do rządu ich wzięła, ale takich rozsadzających budżet reform robić im jednak nie pozwoliła. Partia się więc posypała, musiała zmienić przewodniczącego oraz profil.
Teraz chętniej akcentują inne (prócz ekonomicznego) aspekty liberalizmu. Sprzeciwiali się np. układowi ACTA . Dolna Saksonia to pierwszy skowronek, że liberałowie trochę odrabiają (dostali 9,9 proc). Od tego, czy zdążą do jesieni, zależy kanclerstwo Merkel. Ostatni wniosek to skala zwycięstwa koalicji SPD–Zieloni. Otóż jest ona minimalna i zasadza się na... jednym głosie. Wystarczyłoby więc kilka tysięcy głosów, a premierem landu mógłby być nadal pół- -Szkot pół-Niemiec David McAllister (CDU). Bardzo możliwe, że podobnie dramatycznie będzie po jesiennych wyborach do Bundestagu 18. kadencji.