Hipokryzja jest hołdem, jaki występek składa cnocie” – pisał w XVII wieku filozof Francois de La Rochefoucauld. Dobrą ilustracją jego słów jest najnowszy raport białoruskiego MSZ krytycznie oceniający przestrzeganie praw człowieka w krajach UE. Nie pierwszy to przypadek, gdy państwa autorytarne wykorzystują demokratyczne idee przeciw Zachodowi. W optyce Mińska to my jesteśmy hipokrytami. „Coraz częściej relacje między państwami w sferze praw człowieka są budowane nie na zasadzie równości partnerów mających różne drogi rozwoju, ale na bazie dyktatu, presji i narzucania własnych, jedynie słusznych poglądów. Krytyka w sferze praw człowieka jest wymierzana w państwa rozwijające się” – napisał we wstępie do raportu szef białoruskiej dyplomacji Uładzimier Makiej.
W sumie dostało się 23 państwom UE oraz Kanadzie i USA. Niemcom wytknięto złamanie 14 przepisów międzynarodowych konwencji, Amerykanom – 18. Polska znalazła się pomiędzy nimi, naruszając 17 artykułów: wśród nich np. zakaz stosowania tortur. Mińsk podciągnął pod ten przepis użycie gumowych kul i gazu łzawiącego przeciwko uczestnikom listopadowego Marszu Niepodległości, ale i sprawę więzionego przez CIA w Starych Kiejkutach Saudyjczyka Abdura Rahima an-Nasniriego, którego sprawę odtajnił właśnie trybunał w Strasburgu.
Białorusini zwrócili też uwagę na autora strony AntyKomor.pl Roberta Frycza skazanego na rok i trzy miesiące ograniczenia wolności za niesmaczne żarty z prezydenta Bronisława Komorowskiego. Swoją drogą sprawa ta stała się we wrześniu ubiegłego roku hitem państwowej telewizji BT. Zwłaszcza że wyrok na Frycza zbiegł się ze zmanipulowanymi wyborami parlamentarnymi na Białorusi. Dzień po nich BT wykazała się po raz kolejny pomysłowością – wyemitowała dokument o przymuszaniu do głosowania czy kontrowersjach wokół głosowania przedterminowego. Ale w Stanach Zjednoczonych.
Kraje, w których nagminnie łamie się prawa człowieka, wytykają państwom demokratycznym wszelkie wpadki. W Polsce niektóre decyzje władz, służb specjalnych czy prokuratury budzą poważne kontrowersje – jak choćby w sprawie Frycza. Na Białorusi od razu po wyborach prezydenckich 2010 r. do aresztów trafiło siedmiu z dziesięciu kandydatów, z których Mikałaj Statkiewicz przebywa w nim do dziś. Za aktywność polityczną ludzie są wyrzucani z uczelni, zmuszani do emigracji, tracą pracę, są systemowo nękani przez KGB. Różnica między Warszawą a Mińskiem jest zasadnicza, o czym z BT się jednak nie dowiemy.
Reklama

Kaddafi jak słońce

Mińsk i tak wykazuje jednak więcej przyzwoitości niż Libia Muammara Kaddafiego. Pułkownik w ramach akcji poprawy własnego wizerunku, skażonego m.in. wspieraniem terroryzmu, ufundował nagrodę swojego imienia, przyznawaną za osiągnięcia w dziedzinie praw człowieka. Pierwszym laureatem nagrody Kaddafiego (i czeku na 250 tys. dol.) został w 1989 r. Nelson Mandela. Południowoafrykańskiego przywódcę libijski dyktator postrzegał nie tylko jako symbol walki z białym (zachodnim) panowaniem, ale i potencjalnego sojusznika w dziele jednoczenia Afryki. „Jak Słońce świeci dla wszystkich, tak wolność przysługuje każdemu” – głosiło oficjalne motto wyróżnienia. W jej 21-letniej historii za wybitne osiągnięcia w dziedzinie praw człowieka Libia nagrodziła m.in. Fidela Castro i lewicowego prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza, ale i koptyjskiego papieża Szenudę III czy – zbiorowo – irackie i palestyńskie dzieci.
Ostatnim laureatem został w grudniu 2010 r. premier Turcji Recep Tayyip Erdogan za wygaszenie dawnego sojuszu z Izraelem. Dwa miesiące później wybuchła wojna domowa, która odsunęła Kaddafiego od władzy. Jak na ironię Ankara wsparła w niej opozycję, mimo początkowego wahania, popierając ostatecznie interwencję NATO. Turcja była też 22. z kolei państwem, które cofnęło uznanie dla rządów Kaddafiego, a Erdogan podczas wizyty w Bengazi, mateczniku opozycji, był witany niczym bohater narodowy. Mimo wezwań tureckich mediów, premier nie zdecydował się jednak na zwrot nagrody.
Tylko jedna osoba odmówiła przyjęcia wyróżnienia z rąk libijskiego dyktatora. Był nim szwajcarski socjolog Jean Ziegler, który – co ciekawe – „wykręcił się” nie swoją opinią o istocie reżimu Kaddafiego, ale pełnionym stanowiskiem w ONZ, które rzekomo uniemożliwiało mu przyjmowanie nagród. Jak na ironię w tym samym roku oprócz Zieglera, lobbującego wcześniej na rzecz wypłacenia odszkodowań rodzinom ofiar Holocaustu, laureatem nagrody Kaddafiego został marksistowski filozof Roger Garaudy, który po przejściu na islam uznał Szoah (Zagładę) za „mit wymyślony przez Churchilla, Eisenhowera i de Gaulle’a”, a atak na World Trade Center – za zorganizowany przez władze USA. „Rzadko spotykamy na Zachodzie myślicieli, którzy wspierają sprawę arabską i w racjonalny, naukowy sposób obnażają zawstydzające tezy ruchu syjonistycznego” – pisał o nim jordański dziennik „Ad-Dustur”.
Nowe standardy w walce o międzynarodowy prestiż wyznaczyła też Gwinea Równikowa i rządzący nią od 1979 r. dyktator Teodoro Obiang Nguema Mbasogo. Poza fanaberiami w rodzaju organizacji w tym pozbawionym piłkarskich tradycji państwie Pucharu Narodów Afryki, Obiang ufundował też międzynarodową nagrodę UNESCO w dziedzinie nauk o życiu. Wyróżnienie o wartości 3 mln dol. miało na wieki nosić jego imię. Oburzenie, jakie podniosło się na świecie po przeforsowaniu głosami państw afrykańskich podobnej nagrody (protestowała nawet szefowa UNESCO Irina Bokowa), doprowadziło ostatecznie do zmiany nazwy wyróżnienia na nagrodę UNESCO i Gwinei Równikowej w dziedzinie nauk o życiu. W 2012 r. wręczono ją po raz pierwszy trojgu naukowcom z Egiptu, Meksyku i RPA.
Tymczasem w 2003 r. w kontekście hipokryzji związanej z obroną praw człowieka raz jeszcze pojawiła się Libia, gdy jej przedstawicielka Nadżat al-Hadżdżadżi, mimo protestów USA, została wybrana na przewodniczącą Komisji Praw Człowieka ONZ. W tajnym głosowaniu uzyskała głosy 33 państw, trzy zagłosowały przeciwko, 17 się wstrzymało. – To porażka Komisji Praw Człowieka, a nie Stanów Zjednoczonych – komentował przedstawiciel USA przy ONZ Kevin Moley. – Nie jesteśmy Szwajcarią czy Danią, ale pod względem przestrzegania praw człowieka jesteśmy lepsi od naszych sąsiadów – bronił swojego kraju (i ojca) Sajfulislam Kaddafi. Obecnie junior czeka w Libii na proces za zbrodnie przeciwko ludzkości.
Libijskie przewodnictwo w rzeczonej komisji (zastąpionej w 2006 r. przez Radę Praw Człowieka ONZ) nie było pierwszym budzącym poważne wątpliwości. Pracami nad promocją i ochroną praw człowieka kierowali też przedstawiciele: sowieckiej Ukrainy – Petro Nedbajło (1967), PRL – Eugeniusz Kułaga (1972), komunistycznej Bułgarii – Iwan Garwałow (1982) i radzieckiej Białorusi – Leanid Jaumienau (1987). „Wśród członków Komisji mamy Sudan, który właśnie dokonuje ludobójstwa, Nepal, którego monarcha absolutny zawiesił podstawowe wolności, i Arabię Saudyjską, w której kobiety nie mają prawie żadnych praw” – wytykał „New York Times” jeszcze w 2006 r.
Zdominowana przez państwa rozwijające się Rada Praw Człowieka zajmuje się głównie potępianiem Izraela. Spośród 119 przyjętych w latach 2006–2012 rezolucji 44, czyli 37 proc., dotyczyło państwa żydowskiego. Gdyby uznać liczbę rezolucji za wskaźnik totalitaryzmu, okazałoby się, że zajmujące ex aequo drugie miejsce na liście Birma i Sudan są ponadczterokrotnie bardziej demokratyczne – poświęcono im zaledwie po 10 rezolucji. Syrii Baszara al-Asada dedykowano osiem rezolucji, absurdalnemu reżimowi z Korei Północnej – pięć. O Chinach nie napisano ani razu. Potępianie Izraela – oczywiście pod pozorem antysyjonizmu – to swoista oenzetowska tradycja. Zwłaszcza odkąd w latach 60. proces dekolonizacji pozbawił Zachód większości w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ na rzecz tzw. państw niezaangażowanych, z reguły przychylnych blokowi wschodniemu.
Szczytowym przejawem tej tendencji była rezolucja nr 3379 z 1975 r., w której syjonizm nazwano formą rasizmu. – Chcą uczynić z antysemityzmu prawo międzynarodowe – mówił przed głosowaniem przedstawiciel USA Daniel Moynihan. Dokument zaproponowany przez grupę państw arabskich został poparty przez państwa bloku wschodniego (w tym PRL) oraz większość krajów rozwijających się stosunkiem głosów 72 do 35. Po tej decyzji w Jerozolimie i Tel Awiwie zmieniono nazwy al. ONZ na al. Syjonizmu. Haniebną rezolucję odwołano w 1991 r. na tydzień przed formalnym rozwiązaniem ZSRR. Tym razem przeciwko głosowały – poza Koreą Płn., Kubą i Wietnamem – wyłącznie państwa islamskie.
Jest też inna ciekawa prawidłowość. Im jakiś kraj jest dalszy od zasad państwa prawa, tym chętniej używa w nazwie przymiotnika „demokratyczny”. Na świecie jest łącznie dziewięć takich państw. Wśród nich dwa komunistyczne (republiki ludowo-demokratyczne koreańska i laotańska) czy rządzona silną ręką Etiopia. Z podręczników historii można by wymienić jeszcze Niemiecką Republikę Demokratyczną czy Demokratyczną Republikę Wietnamu. Na wolnym Zachodzie nikt najwyraźniej nie musi się dowartościowywać demokracją w tytule. Pełne podobnych sloganów były też konstytucje państw – nomen omen – demokracji ludowej z pisaną przez Stalina konstytucją ZSRR z 1936 r. na czele. Ta ostatnia przewidywała nawet wolność religijną, choć trwała akurat bezbożna pięciolatka, w ramach której do 1939 r. cerkiew prawosławna miała zostać doszczętnie zlikwidowana.

Kirow, Lenin, Stalin

Państwa komunistyczne odegrały zresztą znacznie szerszą rolę w szerzeniu hipokryzji – choćby poprzez przyznawanie stalinowskiej nagrody za umacnianie pokoju między narodami, w 1956 r. przemianowanej na leninowską. Wśród nagrodzonych znalazło się czworo Polaków – pisarz Leon Kruczkowski (1953), działacz komunistyczny Ostap Dłuski (1961), pisarz Jarosław Iwaszkiewicz (1970) i architekt Halina Skibniewska (1979). Obok nich na liście leninowskich laureatów figurowali komunistyczni i komunizujący politycy, działacze i artyści z różnych stron świata (np. Pablo Picasso), wśród nich znany kolekcjoner orderów i nagród sekretarz generalny KPZR Leonid Breżniew. Ostatnią nagrodę leninowską dostał Nelson Mandela – tym samym jedyny człowiek na Ziemi uhonorowany pokojowymi nagrodami Kaddafiego, Lenina i Nobla naraz.
Medal z wizerunkiem generalissimusa został ufundowany z okazji 70-lecia urodzin Józefa Stalina. Podczas posiedzenia specjalnej komisji organizującej obchody wywiązała się nawet dyskusja, czy pierwszej nagrody stalinowskiej nie przyznać samemu Stalinowi. Ostatecznie tyran nie został jednak wyróżniony. Po słynnym referacie Nikity Chruszczowa potępiającym kult jednostki twarz Józefa Wissarionowicza zastąpiono wizerunkiem Lenina. Zgodnie z decyzją prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 1961 r. laureaci dostawali oprócz medalu 25 tys. rubli (po kursie oficjalnym – równowartość 22,5 tys. ówczesnych dolarów, czyli – po uwzględnieniu inflacji – 520 tys. dzisiejszych złotych).
W 1936 r. słynny leningradzki teatr opery i baletu (przed rewolucją i obecnie zwany Teatrem Maryjskim) otrzymał imię Siergieja Kirowa, zamordowanego rok wcześniej działacza komunistycznego. Anegdota głosi, że w ten sposób Stalin zakpił sobie z tamtejszych baletnic, wśród których Kirow, korzystając ze swojej pozycji, urządzał sobie erotyczne podboje. Lenin, Stalin i Kaddafi mieli tyle wspólnego z pokojem, a Białoruś z walką o prawa człowieka, co Kirow z rzeczonym baletem. To narzędzie do wykorzystania. Idee nie mają tu nic do rzeczy.