Do tej pory niemieckie prawo w zasadzie zakazywało posiadania dwóch paszportów. SPD nie ukrywa, że liczy na złowienie w ten sposób głosów urodzonych w Niemczech potomków tureckich emigrantów. Bo to właśnie w nich (największa mniejszość narodowa w Niemczech) dotychczasowe przepisy uderzają najmocniej. Dziś jest tak, że gdy „turecki Niemiec” kończy 18 lat, musi w urzędzie zdecydować, czy chce dostać niemiecki paszport. I wówczas oddaje ten turecki (jeśli go ma).
Tak zrobił na przykład w roku 2007 urodzony w Gelsenkirchen piłkarz Mesut Oezil. Ogłosił, że nie zamierza zapominać o swoich tureckich korzeniach (jego ojciec przyjechał do Niemiec jako mały chłopiec), ale to w Niemczech wychował się i zamierza być obywatelem właśnie tego kraju. Niemiecka lewica uważa, że domaganie się od młodych ludzi tak jednoznacznej deklaracji jest mocno niedzisiejsze. Szef SPD Sigmar Gabriel argumentuje nawet, że z tego powodu grozi Niemcom prawdziwy drenaż mózgów. Ankara robi bowiem wiele, by roztoczyć przed urodzonymi, wykształconymi w Niemczech Turkami fantastyczne perspektywy czekające na nich nad Bosforem.
Jest jeszcze jeden argument. SPD słusznie podnosi to, że przepis jest niesprawiedliwy. No bo przecież każdy może bardzo łatwo uzyskać niemieckie obywatelstwo. Wystarczy mieszkać za Odrą przez osiem lat, mieć zapewniony stały dochód, mówić przyzwoicie po niemiecku i zadeklarować, że wierzy się w tamtejszą konstytucję. Wówczas raczej o zdanie starego paszportu nikt takiej osoby nie poprosi. A nawet gdyby poprosił, to i tak nie będzie to miało większego znaczenia praktycznego.
Bo wiele krajów (np. Turcja) wyznaje zasadę, że opłaca jej się mieć w Europie rozbudowaną diasporę. I jest gotowa takie obywatelstwo nadać osobom, które się go zrzekły ponownie. Po co więc toczyć tę zabawę w kotka i myszkę? – pyta lewica. Zlikwidujmy cały zakaz i będzie po kłopocie. W odpowiedzi na te postulaty pojawił się jednak bardzo ciekawy sprzeciw. Płynie on z kręgów konserwatywnych. Były wydawca (odpowiednik redaktora naczelnego) opiniotwórczego „FAZ” Hugo Mueller-Vogg argumentuje bardzo celnie na łamach najnowszego magazynu „Cicero”, że dwa paszporty są w gruncie rzeczy niedemokratyczne. „No bo czy to nie absurd, że Niemiec pochodzenia włoskiego może w tym samym roku wybierać włoski i niemiecki parlament? Niby dlaczego taki Europejczyk powinien mieć dwukrotnie większy wpływ na los Europy niż ktoś z tylko jednym paszportem?”.
Albo w imię jakich racji część z nas powinna mieć na starcie większe prawo korzystania z licznych przywilejów (systemy emerytalne, ochrona przed zakusami obcego wymiaru sprawiedliwości)? I tak oto w praktyce dwie fundamentalne wartości współczesnej demokracji, takie jak wolność i równość, stają znów wobec siebie w sprzeczności. I znów trudno powiedzieć, która z tych racji powinna być nadrzędna.