Zwolennicy tego rozwiązania znajdują wiele prawdziwych argumentów na swoją korzyść: marnotrawstwo publicznych pieniędzy, dydaktyka na niskim poziomie, brak spektakularnych odkryć, wdrożeń, patentów czy prestiżowych publikacji. Paradoksem jest, że taki ton słychać często w wypowiedziach minister nauki.
Jednak ludzie uznający, że nie ma u nas badaczy zdolnych do uprawiania nauki na najwyższym poziomie, są w błędzie. Są, i to liczni, choć pracują w bardzo złych warunkach oraz niesprzyjającym im systemie. Czy można zatem zbudować system, dzięki któremu polska nauka dorówna tej w najbardziej rozwiniętych krajach Europy, które przeznaczają na nią pięć razy więcej środków niż my? Tak. A czy można to osiągnąć bez podnoszenia budżetu? Nie. Ten, kto mówi inaczej, mydli oczy sobie i innym. Nauka w Polsce może dorównać europejskiej tylko wtedy, gdy będzie w porównywalny sposób finansowana.
Ale to nie wszystko. Jeśli oczekujemy od polskich badaczy, by efekty ich pracy mierzyły Noble, musimy zapewnić im odpowiednie warunki pracy. A to przede wszystkim osłony socjalne, w tym dobre ubezpieczenia zdrowotne i programy emerytalne. Bo dla większości naukowców istnieje mało kuszących alternatyw dla akademickiego pracodawcy. Muszą także otrzymywać godne wynagrodzenia. Liczenie na to, że wybitna nauka zrodzi się w laboratoriach, których pracownicy zarabiają mniej, niż wynosi średnia krajowa w sektorze przedsiębiorstw, nie jest poważne. Polscy badacze uciekają za granicę do wynagrodzeń odpowiadających kwotom 8–15 tys. zł miesięcznie. Ponieważ koszty życia w wielu krajach nie odbiegają tak znacznie od kosztów życia w Polsce, wyobrażam sobie, że pensje na poziomie netto 3 tys. zł dla badacza przed doktoratem, 5 tys. dla doktora i 10 tys. dla profesora wystarczyłyby, by zatrzymać ich w kraju.
Reklama
Potrzebne są im także nowoczesne laboratoria i pełne biblioteki. W Polsce nie tylko musimy nadrobić zaszłości wynikające z 50 lat wyrwy w kontaktach ze światem nauki. Musimy również zrównoważyć zaległości wynikające z naszej prowincjonalnej pozycji w Europie (Polska ostatnio była ważnym centrum nauki i kultury w dobie renesansu).
Najlepszym dowodem na słuszność powyższych stwierdzeń jest niedawny list 36 „zadowolonych” naukowców. Jego sygnatariusze nie narzekają na warunki pracy, na wynagrodzenia, na możliwość rekrutowania badaczy do zespołów. Zapewniono im właściwe warunki do pracy naukowej. Uzyskali to dzięki grantom z publicznych lub prywatnych instytucji. Robią z tych pieniędzy bardzo dobry użytek. Ale dobry system powinien zapewniać takie warunki większej liczbie badaczy.
Nie jestem zwolennikiem wyłącznie podniesienia pensji i unowocześnienia laboratoriów. To nie wystarczy. W naszej sytuacji niezbędny jest czynnik mobilizujący, którym musi być rywalizacja. Pozwólmy na realną obecność obcokrajowców w polskim systemie nauki i szkolnictwa wyższego. Wystarczy odejść od zaporowego wymogu znajomości języka polskiego przy aplikowaniu o granty badawcze lub posady na uczelniach. Przyciągnięcie zagranicznych naukowców do naszych laboratoriów to najlepsza realizacja postulatu mobilności: zamiast wysyłać za granicę jednostki, lepiej, by to ktoś do nas przywoził doświadczenie i je przekazywał.
Pamiętajmy jednak, że aby skusić naukowca, by to właśnie w Polsce prowadził badania, musimy zaoferować mu więcej niż tylko Chopina i gościnność. Chopin oczywiście pomoże, ale nie wystarczy, bo naukowcy szukają dobrych warunków pracy. Wystarczy zatem zapytać zagranicznych badaczy, jakie warunki zachęciłyby ich do przyjazdu. Gdy już to będziemy wiedzieli, stwórzmy je.
Zacząć trzeba od podstaw, a te nieuchronnie sprowadzają się do budżetu.

>>> Polecamy: Badania i rozwój: patenty w medycynie są nieetyczne