Inspekcje zachowują się tak, jakby to nie podatnicy opłacali ich działanie, ale sprawcy fałszerstw. Nawet jeśli nadużycia zostaną ujawnione, nie dowiadujemy się, kto za nie odpowiada. A konsumenci, także zagraniczni, tracą zaufanie do polskiej żywności.

Ponad rok trwała batalia Fundacji Pro-Test o ujawnienie listy producentów, którzy dosypywali do żywności sól drogową. Sanepid i Inspekcja Weterynaryjna z dużym samozaparciem chroniły dane nieuczciwych przetwórców. Fundacja musiała złożyć pozew w sądzie i sprawę wygrała. Sąd wytknął głównemu inspektorowi sanitarnemu „brak zrozumienia ustawy o dostępie do informacji publicznej” i nakazał ujawnić listę producentów. Teraz fundacja powinna złożyć kolejne pozwy.

Na przykład o ujawnienie producentów zastępujących wołowinę koniną, których uporczywie kryje Inspekcja Weterynaryjna. Tym, którzy cierpią na zaniki pamięci, warto przypomnieć, że po wybuchu afery solnej media w Czechach i na Słowacji zaczęły pisać o marnej jakości polskiego jedzenia. Tamtejsi konsumenci byli oburzeni niezrozumiałą „dyskrecją” polskich organów sanitarnych, słusznie uznając, że państwo broni przekręciarzy. Kryjąc oszustów, inspekcje naraziły na szwank opinię wszystkich eksporterów. Ale nie jest to jedyny problem z państwowymi inspekcjami sanitarnymi: one wciąż nie stały się przyjazne konsumentom.

W naszym kraju odsetek zakażonych salmonellą stad kur jest wyższy niż średnia unijna. Inspekcje zadowoliły się zakazem dodawania surowego żółtka do tatara w gastronomii. Przepis obowiązuje już od kilku lat, a salmonelli wciąż nie udało się zwalczyć. Przyczynę ujawniła dopiero Najwyższa Izba Kontroli, która przyjrzała się pracy Inspekcji Weterynaryjnej. Na terenie działania 11 jej powiatowych oddziałów skontrolowanych przez NIK ponad 10 proc. hodowców kur prowadziło fermy na czarno. Ale informuje o tym tylko niszowe pismo „Bezpieczeństwo i Higiena Żywności”. W tym branżowym czasopiśmie znajdziemy kolejne kwiatki.

Reklama

Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno- Spożywczych skontrolowała 22 browary. Co piąta butelka piwa nie spełnia obowiązujących w Polsce norm, a reklamy zachwalające „produkty o wielowiekowej tradycji warzelniczej” i tradycyjnych recepturach są zwykłym kłamstwem. Do piwa masowo dodaje się syrop glukozowofruktozowy, czyli tańszy zamiennik cukru, zaś słód, główny składnik piwa, jest często zastępowany kaszką kukurydzianą. Takie praktyki stosowała połowa skontrolowanych browarów. IJHARS ukarał je na łączną kwotę 49 tys. zł, ale raport nie został upubliczniony. Zapewne dlatego, żeby konsumenci nie mogli ukarać oszustów dotkliwiej. By dowiedzieć się o innych objętych dyskrecją oszustach, trzeba sięgnąć po kolejne branżowe pisma. Bo kto z nas słyszał o firmie Epigon z regionu pomorskiego, która kupiła 142 tony przeterminowanych ryb, po czym zmieniła tylko datę przydatności do spożycia i skierowała nieświeży towar do magazynów?

Inspekcja Weterynaryjna skierowała z kolei zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa w puckim Jantarze, który miał „glazurować” i przepakować nawet 150 ton przeterminowanych ryb. Przekrętu nie udało się ukryć przed lokalnymi mediami. Może dzięki temu nie zostanie umorzony „z powodu nikłej szkodliwości społecznej”, jak się bardzo często dzieje. Czy można się dziwić, że po aferze z koniną aż 60 proc. badanych Brytyjczyków twierdzi, że zmieniło swoje zwyczaje zakupowe, a kolejne 24 proc. ograniczyło spożycie dań gotowych z mięsem lub przeszło na wegetarianizm? O tym, jak reagują Polacy, można sobie poczytać na forach internetowych. Ale większa troska inspekcji państwowych o oszustów niż o nas, konsumentów, zmienia także nasze zwyczaje zakupowe. W końcu trzeba się będzie z nami liczyć.