Entuzjazm firm zaangażowanych w poszukiwania gazu z łupków w naszym kraju mocno przygasł. To efekt – łagodnie mówiąc – nie spełniających oczekiwań wyników wierceń. A oczekiwania te od kilku lat konsekwentnie były podsycane. Koncerny, zapatrzone w łupkową rewolucję w Stanach Zjednoczonych, boleśnie został sprowadzone na ziemię. Okazało się, warunki geologiczne w Polsce różnią się zasadniczo od tych w USA, a ilości dostępnego gazu są znacznie mniejsze, niż prognozowano. Brak odpowiednich technologii pozyskania niekonwencjonalnego surowca w rodzimych warunkach okazał się barierą, której dotąd nikt nie pokonał.

Sukcesów wciąż brak

Amerykański sukces łupkowy okazał się trudny do powtórzenia. Porażką zakończyły się próby wydobycia niekonwencjonalnego surowca przez ExxonMobil (w zeszłym roku koncern wycofał się z Polski) czy Vabush Energy, spółkę związaną z irlandzkim San Leonem (na początku roku zrzekła się koncesji Nida). W zeszłym tygodniu z Polski wycofały się też kanadyjski Talisman i amerykański Marathon Oil. (Czytaj więcej: Gaz łupkowy: Pękła gazowa bańka, koncerny uciekają z Polski). Na poważne problemy trafił także PGNiG. Koncern niewątpliwie należy do liderów poszukiwań, ale nie może pochwalić się choćby najmniejszym sukcesem. Spółka miała być jedną z pierwszych, która uruchomi produkcję gazu z łupków. Premier Donald Tusk już we wrześniu 2011 roku zapowiadał, że możliwe będzie komercyjne wydobycie od 2014 roku. Gaz właśnie miał popłynąć w Lubocinie z odwiertu PGNiG na pomorskiej koncesji Wejherowo. Dziś już jest pewne, że plan jest całkowicie nierealny. Spółka ma techniczne kłopoty z dobraniem się do złóż surowca. – Napotkaliśmy poważne trudności w szczelinowaniu, ale wiemy, że gaz tam jest – tłumaczy Mirosław Szkałuba, wiceprezes PGNiG.
Co z tego, skoro koncern nie może go wydobyć w ilości, która sprawiłaby, że odwiert byłby opłacalny. Trwające kilka miesięcy prace zakończyły się fiaskiem. Po dwóch miesiącach w otworze nastąpił bowiem zanik dopływu gazu. W PGNiG mówią dziś wprost – teraz bardziej prawdopodobne jest, że wcześnie ruszy wydobycie na Podkarpaciu (spółka w odwiertach Kramarzówka i Siedleczka natrafiła na surowiec niekonwencjonalny). To jednak zaskoczenie. Eksperci zgodnie podkreślali bowiem, że koncesja Wejherowo należy do najbardziej perspektywicznych.
Reklama

Łupki bez sternika

Trudno liczyć na powtórzenie amerykańskiego sukcesu, skoro w USA korzystają z bardziej sprzyjających warunków geologicznych niż Polska oraz kilkunastu lat doświadczeń przy wydobyciu gazu łupkowego. Są w stanie produkować z jednego odwiertu średnio ponad pięć razy więcej gazu niż firmy, które będą wydobywać ten surowiec w naszym kraju – wynika z prognoz amerykańskiej agencji ds. energii (EIA). Z danych tej instytucji wynika, że przeciętny amerykański odwiert daje około 58 mln m sześc. gazu w ciągu całego okresu swojego funkcjonowania (wielkości szacunkowe całkowitego wydobycia, czyli tzw. EUR, sięgają od 37 do 76 mln m sześc.). Tymczasem – według prognoz – w Polsce EUR będzie na poziomie 11 mln m sześc. Eksperci w tej chwili zastanawiają się, czy to poziom, który zapewni opłacalność wierceń. Część z analityków uważa, że jest dziś zbyt wcześnie, by odpowiedzieć na to pytanie. „W okresie najbliższych 5–7 lat będzie trudno osiągnąć znaczącą obniżkę kosztów – w takiej sytuacji ewentualne mniejsze średnie wydobycie z jednego odwiertu stanie się istotną przeszkodą w rozwoju inwestycji, z powodu ich niewystarczającej opłacalności” – czytam w raporcie CASE.
Dotychczasowy brak pozytywnych wyników poszukiwań przełożył się na spadek zapału firm do inwestowania w niekonwencjonalny surowiec. – Przyczyniła się do tego również dymisja ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego. Myślę, że teraz tempo poszukiwań mocno zwolni, a temat łupkowy będzie stopniowo wyciszany – twierdzi Andrzej Szczęśniak, analityk rynku gazu.
Mikołaj Budzanowski był jednym z największych entuzjastów poszukiwań gazu łupkowego. To on zarządził intensyfikację wierceń i skłonił spółki Skarbu Państwa, również te niezwiązane z branżą wydobywczą, do zaangażowania się w kosztowne poszukiwania. Do inwestycji zaprzągł m.in. KGHM, PGE, Tauron i Eneę. Przedstawiciele koncernów nie ukrywali, że nie palą się do tego typu ryzykownych przedsięwzięć. Efekt? Do tej pory jednak PGNiG, KGHM, Tauron, PGE i Enea nie porozumiały się w sprawie zawiązania konsorcjum, które miało wspólnie poszukiwać gazu z łupków na koncesji Wejherowo (list intencyjny w tej sprawie podpisano już w lipcu 2012 r. – firmy zobowiązały się w nim do wywiercenia w miejscowościach Kochanów, Częstków i Tępcz po jednym otworze pionowym i 12 horyzontalnych wraz z zabiegami szczelinowania). Jeszcze przed dymisją Budzanowskiego budżet na ten projekt w tym roku 2013 r. miał przekroczyć 100 mln zł. Docelowo firmy mają jednak wyłożyć nawet 1,72 mld zł. Czy tak się stanie? Eksperci wątpią. – Kłopoty w Lubocinie i odwołanie Grażyny Piotrowskiej-Oliwy, prezes spółki, nie wróży dobrze, nie tylko przyszłości tego sojuszu z firmami energetycznymi, ale generalnie dalszym pracom poszukiwawczym – mówi nam jeden z analityków rynku.