Na kłopoty Buenos Aires nałożyły się problemy gospodarcze, populistyczne działania władz i kłopoty z wymiarem sprawiedliwości.

Argentyna, dawniej najlepiej prosperujący kraj Ameryki Łacińskiej, na przełomie stuleci wpadła w dramatyczne kłopoty gospodarcze. W 2001 r. ogłosiła bankructwo po tym, jak zapaść dotknęła handel zagraniczny. W ciągu czterech poprzedzających ten krok lat wartość eksportu zmniejszyła się aż 14-krotnie. Kłopoty doprowadziły do szybkiej pauperyzacji społeczeństwa, ludowej rewolty i obalenia dwóch prezydentów w ciągu tygodnia.

Dzisiejsze problemy 41-milionowej Argentyny częściowo są odpryskiem tamtego kryzysu. Podpisanych w 2005 i 2010 r. porozumień nie uznało bowiem 7 proc. wierzycieli. Pod koniec 2012 r. nowojorski sąd przyznał im rację i zobowiązał argentyńskie władze do zwrotu 1,33 mld dol. Sąd zakazał przy tym spłaty innego zadłużenia, zanim nie zostaną pokryte roszczenia powodów. Na razie Argentyńczycy walczą o zmianę tej decyzji, choć spłata dawnych wierzycieli sama w sobie bankructwem nie grozi; poziom zadłużenia oscyluje wokół 42 proc.

Tyle że perturbacje wokół dawnych długów powoduje poczucie niepewności u obecnych wierzycieli. Według danych Deutsche Banku koszt ubezpieczenia długu przed ewentualnym bankructwem (tzw. CDS) wynosił wczoraj 18,2 proc. Dla porównania w przypadku Polski wartość ta wynosi 1,1 proc., dla Hiszpanii – 3,4 proc., a dla Włoch – 3,6 proc. Zaufanie wierzycieli spada wprost proporcjonalnie do zaufania obywateli. Argentyńskie peso szybko traci na wartości, przy czym kurs oficjalny jest zawyżony od kursu czarnorynkowego. Pod koniec kwietnia kurs rynkowy przebił barierę 10 pesos za dolara, podczas gdy rządowy wynosił 5,21. W tej sytuacji mieszkańcy kraju zaczęli masowo wyjeżdżać do Chile czy Urugwaju i wybierają z bankomatów dolary, które są przewalutowywane na pesos po kursie oficjalnym.

Reklama

W reakcji rząd wprowadził 15-proc. podatek od transakcji zagranicznych. Nieco wcześniej władze przeforsowały ustawę, zezwalającą na finansowanie deficytu z rezerw walutowych, które i bez tego szybko topnieją. W ciągu dwóch lat zmalały o 12 mld dol., spadając poniżej poziomu 40 mld dol. Na wszystko nakłada się rosnący populizm prezydent Cristiny Fernandez, która w oczekiwaniu na jesienne wybory lekką ręką podwyższa emerytury i zamraża ceny paliw czy żywności.

>>> Czytaj również: Referendum na Falklandach: Mieszkańcy wysp chcą pozostać Brytyjczykami