Należące do Polaków fabryki, zakłady produkcyjne czy sklepy znaleźć można na innych kontynentach.
Podobieństwo kulturowe, wspólne historia i doświadczenia, a nawet wywodzące się z jednego korzenia języki były przez lata koronnymi argumentami zwolenników zagranicznych inwestycji dokonywanych po sąsiedzku. W efekcie do niedawna największe projekty, które realizowały polskie firmy, dotyczyły przede wszystkim państw regionu. Orlen, który w 2006 r. kupił za 2,3 mld dol. rafinerię w Możejkach, pozostaje największym podatnikiem na Litwie. Nasza firma poczyniła również znaczące inwestycje u innych sąsiadów. Jest właścicielem kilkuset stacji benzynowych w Niemczech i czeskiej grupy paliwowo-chemicznej Unipetrol, dzięki której kontroluje trzy tamtejsze rafinerie oraz – za sprawą firmy zależnej Benzina – ma największy udział w detalicznym rynku paliw w Czechach.
Za około 500 niemieckich stacji, które dziś działają pod marką Star, Orlen zapłacił przed 12 laty 140 mln euro. Z kolei pakiet 63 proc. akcji czeskiej spółki kosztował go ponad 540 mln dol. Oba przedsięwzięcia mieszczą się więc w dziesiątce największych inwestycji zagranicznych dokonanych przez nasze firmy. W tym gronie znajdziemy również przedsięwzięcie kontrolowanej przez Orlen firmy chemicznej Anwil. Spółka z Włocławka kupiła w 2006 r. za 88 mln dol. czeską Spolanę.
Reklama
Orlen i jego projekty są jednocześnie przykładami na to, że czasami „podobieństwo kulturowe i wspólna historia” tylko pozornie stanowią ułatwienie dla transgranicznej ekspansji. Litewska rafineria przez lata była kulą u nogi koncernu z Płocka i jednym z największych kłopotów jego zarządu. Najpierw rosyjski dostawca ropy wstrzymał przesył surowca rurociągiem, potem kłody pod nogi zaczął rzucać rząd w Wilnie. Przed z górą trzema laty nowe władze Orlenu zaczęły poważnie rozważać możliwość pozbycia się litewskiego ciężaru. Wielomiesięczna analiza, którą przeprowadził wynajęty w tym celu bank Nomura, udowodniła, że nawet gdyby znalazł się chętny na zakup Możejek, Orlen mógłby dostać od niego zaledwie 1,5 mld dol. A to suma stanowiąca mniej niż połowę łącznych wydatków, jakie firma z Płocka poniosła na litewską inwestycję (poza zakupem dokonano tam też restrukturyzacji, na co wydała łącznie około 3,5 mld dol.).

Za Bugiem i Olzą

Kłopotliwa, szczególnie ostatnio, jest także czeska inwestycje Orlenu. Koncern od dłuższego czasu skarży się, że choć kontroluje strategiczną z punktu widzenia czeskiej gospodarki firmę, nie może liczyć na wsparcie władz w Pradze. Z kolei czescy politycy coraz głośniej mówią, że sprzedaż Unipetrolu zagranicznemu inwestorowi była strategicznym błędem. Konflikt jest na tyle gorący, że stał się tematem rozmów podczas niedawnej wizyty prezydenta Milosza Zemana w Warszawie. – Orlen wstrzymał produkcję w rafinerii Paramo, a jeśli jakakolwiek firma zagraniczna wstrzymuje produkcję, to konsekwencją są zawsze negatywne reakcje – powiedział bez ogródek czeski polityk. Czeskie problemy Anwilu, który przez dłuższy czas bezskutecznie szukał kupca na Spolanę, wydają się w tym kontekście zupełnie błahe.
Trzeba jednak przyznać, że równie liczne są przykłady trafionych inwestycji za miedzą. Za naszą południową granicę wyprawiły się w celach zakupowych także inne polskie przedsiębiorstwa. Należy do nich m.in. kontrolowana przez Michała Sołowowa firma Synthos, która kupiła czeski Kaucuk w Kralupach. Za producenta syntetycznego kauczuku zapłaciła ponad 250 mln dol. Efekt? Dziś prawie połowa przychodów oświęcimskiej grupy pochodzi spoza granic Polski.
Do Czech i na Słowację udała się również firma Asseco Polska, najaktywniejszy za granicą podmiot z branży informatycznej. Budowała swoją międzynarodową pozycję właśnie głównie poprzez przejęcia, zaś pierwszym krokiem na tej drodze był zakup słowackiej firmy Asset, która później zmieniała nazwę na Asseco Slovakia.
Warto tu również wymienić obecność polskich firm finansowych za Olzą. Chodzi przede wszystkim o mBank, czyli detaliczną odnogę BRE Banku, który kilka lat temu wszedł do Czech i na Słowację i oferując darmowe konta, kompletnie zrewolucjonizował tamtejszy rynek usług bankowych.
Powyższa wyliczanka zdaje się sugerować, że Polska jest potentatem wśród zagranicznych inwestorów obecnych w Czechach i na Słowacji. Choć nasze firmy w pewnym okresie faktycznie dość chętnie wybierały ten kierunek ekspansji i zainwestowały dotychczas w Czechach nieco ponad 1,6 mld euro, to udział polskich przedsiębiorstw w bezpośrednich inwestycjach w tym kraju wynosi zaledwie 1,5 proc. Więcej niż my zainwestowali m.in. Węgrzy, Norwegowie, Rosjanie, a nawet Duńczycy. Jeszcze gorzej wypadamy w podobnym zestawieniu dotyczącym bezpośrednich inwestycji zagranicznych na Słowacji. Jak podał niedawno Robert Szimoncić, dyrektor Słowackiej Agencji Rozwoju Inwestycji i Handlu, udział Polski wynosi tu niespełna 0,2 proc. (w przypadku Węgier i Czech jest to po 6 proc.).
Do historii przeszły już czasy, gdy nasze firmy masowo wyprawiały się do naszych sąsiadów spoza UE. Był okres, gdy popularne były inwestycje na Ukrainie. Nad Dniepr udały się swego czasu m.in. firmy z szeroko rozumianej branży chemicznej. Producent farb i lakierów spółka Śnieżka prowadzi na Ukrainie dwie fabryki, nowoczesny zakład ma tam również giełdowy Plast-Box. W każdym z tych przypadków chodzi o inwestycje warte po kilka, kilkanaście milionów dolarów. Za Bugiem zainwestowała również firma Inter-Groclin, która wytwarza akcesoria i wyposażenie samochodów, a należąca do Jana Kulczyka firma KOV poszukuje złóż gazu ziemnego, na co wykłada co roku co najmniej kilka milionów dolarów. Naszego wschodniego sąsiada wybrał również polski sektor finansowy, w szczególności zaś Kredyt Bank PKO BP, Pekao, Getin Bank oraz PZU.
Mimo to także na Ukrainie, podobnie jak w Czechach lub na Słowacji, Polska nie jest nawet jednym z większych zagranicznych inwestorów. Jak wynika z danych urzędu statystycznego w Kijowie, nasze firmy zainwestowały dotychczas na Ukrainie łącznie zaledwie około 880 mln dol. Ta suma daje nam dopiero 13. pozycję wśród państw dokonujących bezpośrednich inwestycji nad Dnieprem. Więcej od nas – bo prawie 1 mld dol. – zainwestowała tam nawet odległa Szwajcaria.

Wyjść poza region

Nasi przedsiębiorcy próbują także sił na Białorusi. Czasem z większym, czasem z mniejszym sukcesem. Kilkanaście lat temu nieistniejący dziś Softbank powołał niewielką spółkę, w której udziały mieli białoruscy partnerzy warszawskiej firmy. Po jakimś czasie okazało się jednak, że niewielkie przedsiębiorstwo nieoczekiwanie dla jego współwłaścicieli zostało znacjonalizowane. Dobrze na białoruskim rynku radzi sobie z kolei m.in. wspomniana już Śnieżka, która ma tam fabrykę farb. Ta polska spółka rozważała również inwestycję w budowę zakładu produkcyjnego w Rumunii. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego planu.
Rumunia jest – choćby z racji wielkości tamtejszego rynku – obiecującym kierunkiem ekspansji dla wielu innych polskich firm. Przed ponad sześciu laty chemiczny konglomerat Ciech (dawna Centrala Handlu Zagranicznego) kupił rumuńską fabrykę sody Govora. Spore inwestycje w tym regionie poczyniła też największa polska firma z branży spożywczej – grupa Maspex. Jednym ze znaczących jej projektów, na który wyłożyła około 30 mln euro, jest budowa kompleksu produkcyjno-logistycznego w miejscowości Valenii de Monte. Dużym graczem na tamtejszym rynku, ale również w Chorwacji, Słowenii oraz w Czechach i Austrii, jest Złomrex. Polski potentat w sektorze stalowym oraz wyrobów hutniczych przejął za około 100 mln euro dystrybucyjną część austriackiej grupy Voestalpine, która działała właśnie w tych krajach.
Wszystko to jednak inwestycje w regionie. Podobnie można zakwalifikować akwizycje dokonane przez nasze firmy w Niemczech. Nie tylko Orlen zdecydował się na taki krok. W 2007 r. Ciech przejął za ok. 100 mln dol. kontrolę nad firmą Sodawerk Stassfur (noszącą obecnie nazwę Ciech Deutschland). To druga co do wielkości polska akwizycja za Odrą. Dzięki niej, a także zakupowi Govory, polski inwestor stał się jednym z trzech największych europejskich producentów sody. Azoty Tarnów przejęły zaś fabrykę poliamidów Unylon Polymers w Guben, dziś – ATT Polymers.
Jednak najbardziej spektakularnym, choć wcale nie największym, polskim projektem w Niemczech jest przejęcie w 2008 r. przez krakowski Comarch większościowego pakietu udziałów w firmie informatycznej SoftM. Chodzi wprawdzie o inwestycję wartą tylko 22 mln euro, ale za to dokonaną w branży, w której jeszcze kilkanaście lat temu zachodni sąsiedzi bili nas na głowę. – Niemcom trudno było uwierzyć, że Polacy mogą mieć nowe technologie informatyczne. To nie pasowało do wyobrażeń o naszym kraju – wspominał Janusz Filipiak, prezes Comarchu w jednym z wywiadów. Co ważne, krakowska firma, aby zwiększyć rozpoznawalność własnej marki na niemieckim rynku, została też sponsorem klubu piłkarskiego TSV 1860 Monachium. Ta przyjemność kosztuje ją 3 mln euro rocznie.
Wyjście Comarchu za Odrę to akwizycja, którą trudniej podciągnąć pod inwestycje za miedzą. Owszem, Niemcy są oczywiście naszym sąsiadem, ale pojawienie się polskiej firmy na rynku zarezerwowanym dotychczas dla potentatów z Europy Zachodniej można uznać za wydarzenie przełomowe.
Krakowskie przedsiębiorstwo nie jest zresztą jedynym podmiotem z branży IT, który z powodzeniem radzi sobie na dojrzałych unijnych rynkach. Nie sposób pominąć tu wspomnianą już grupę Asseco. Spółka Adama Górala to obecnie siódmy co do wielkości dostawca rozwiązań informatycznych w Europie. W skład grupy wchodzi kilka firm, z których każda odpowiada za inny europejski region – łącznie ponad 20 państw. Po podbiciu Starego Kontynentu Asseco przejęło kontrolny pakiet notowanej na amerykańskiej giełdzie NASDAQ oraz giełdzie w Tel Awiwie izraelskiej grupy Formula Systems. Transakcja warta była ponad 145 mln dol. Dzięki niej firma zyskała dostęp do rynków w Izraelu, USA, Kanadzie, Japonii oraz Indiach, stając się tym samym globalnym graczem. Łącznie nakłady Asseco na zagraniczną ekspansję liczyć można w miliardach złotych, ale to nie koniec. Niedawno prezes Góral ogłosił, że teraz jego firma szuka okazji do przejęć także w Rosji, Turcji, USA, a nawet Afryce – m.in. Nigerii i Etiopii oraz Wietnamie.

Nie tylko najwięksi gracze

Asseco nie jest jedyną globalną firmą z Polski. W zeszłym roku KGHM przejął kontrolę nad kanadyjskim koncernem górniczym Quadra FNX Mining. To obecnie największy polski projekt inwestycyjny poza granicami kraju. Amerykańska akwizycja kosztowała miedziowego potentata 2,83 mld dol., czyli ponad 9,4 mld zł. Grupa z Lubina będzie jeszcze musiała sporo zainwestować w to przedsięwzięcie, szczególnie że uruchomienie wydobycia z chilijskiego złoża Sierra Gorda, w co zaangażowana jest kanadyjska spółka, nosząca obecnie nazwę KGHM International, planowane jest już na przyszły rok.
– Bardzo dobrze oceniam tę inwestycję polskiego koncernu – mówi nam Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Według niego lepiej jest wyjść za granicę i dokonywać tam akwizycji, niż płacić coraz wyższe dywidendy i podnosić do niebotycznych poziomów i tak gigantyczne płace pracowników. – Z grajdołka wychodzimy w szeroki świat. Nie ma już dla nas ograniczeń – tak z kolei poczynania polskich firm komentuje Arkadiusz Protas, ekspert BCC. – I to nie tylko ci najwięksi gracze, lecz także średniej wielkości podmioty potrafią już znaleźć dla siebie nisze i pojawiają się w coraz to odleglejszych krajach świata – dodaje w rozmowie z DGP.
Na miano globalnej firmy o polskim rodowodzie zasłużyła bez wątpienia wymieniona już wcześniej spółka Kulczyk Oil Ventures. Prace poszukiwawczo-wydobywcze prowadzi ona nie tylko na Ukrainie, lecz także w Syrii oraz Brunei. Co roku inwestuje co najmniej kilkanaście milionów dolarów, a łączne nakłady na ten cel wynoszą już kilkadziesiąt milionów dolarów.
W świat ruszają także kontrolowane przez państwo firmy paliwowe. Największą zagraniczną inwestycją PGNiG był zakup sześć lat temu 12 proc. udziałów w złożu Skarv, w norweskiej części Morza Północnego. Gazowa spółka zapłaciła za nie 360 mln dol., a trzy lata później były już warte 880 mln dol. Dotychczas PGNiG Norway zainwestowało w projekt grubo ponad 1 mld dol. Koncern poszukuje ropy i gazu i wydobywa te surowce również w Libii, Egipcie i Pakistanie.
W wydobycie z szelfu inwestują również Orlen (w kontrolowanej przez Łotwę części Bałtyku) i Grupa Lotos (na Morzu Północnym). Gdańska firma w 2008 r. stała się współwłaścicielem (ma 20 proc.) zlokalizowanego tam złoża Yme. Grupa Lotos wpompowała w nie dotychczas 1,7 mld zł.

Polskie pikle w każdej jurcie

Globalna jest również nasza branża stoczniowa. To w Polsce powstają bowiem światowej klasy luksusowe jachty, które sprzedaje się prawie wyłącznie na eksport, i to na najbardziej wymagające rynki.
Polskie przedsiębiorstwa potrafią też być pionierami w swojej dziedzinie, czego przykładem może być Can-Pack. Firma przed blisko czterema laty uruchomiła w Indiach fabrykę puszek z aluminium. Zakład, którego budowa kosztowała około 200 mln zł, był pierwszym tego typu przedsiębiorstwem w Indiach.
Z kolei Polpharma wzięła na celownik Kazachstan – za 100 mln dol. kupiła w 2011 r. ponad połowę akcję tamtejszej firmy Santo. Jest to lider na kazachskim rynku producentów leków. Polacy od razu rozpoczęli modernizację i rozbudowę przedsiębiorstwa (za kolejne 100 mln dol.). Od momentu przejęcia spółka Santo już dwukrotnie zwiększyła sprzedaż. Docelowo chce zwiększyć produkcję z 1 mld do 30 mld tabletek rocznie i eksportować leki do Rosji, na Białoruś, Ukrainę oraz do krajów nadbałtyckich i Polski.
– To klasyczne poszukiwanie bardziej przyjaznych warunków do prowadzenia biznesu – ocenia krok Polpharny Bohdan Wyżnikiewicz. Jego zdaniem to jeden z najważniejszych powodów, dla których polskie przedsiębiorstwa coraz częściej decydują się na zagraniczną ekspansję, czasami do, wydawać by się mogło, bardzo egzotycznych krajów. W ten sposób postępuje prawie cały światowy, w tym również polski, przemysł odzieżowy. Podobnie działają i przedstawiciele innych branż: giełdowy Boryszew dwa lata temu zdecydował się przejąć firmę Maflow, mającą zakłady m.in. w Chinach i Brazylii. W tym roku akwizycja ma już zacząć przynosić zyski. Firma zainwestowała też kilka milionów euro w Rosji. W połowie tego roku uruchomiony ma tam być zakład produkujący plastikowe elementy do aut. Na zyski przyjdzie zatem jeszcze czas.
Nasze marki są znane i doceniane nie tylko w Europie, lecz także na całym świecie. Logo Inglot zobaczyć można i na Manhattanie, gdzie firma ma studia makijażu i fotograficzne, i w Nepalu. Hindusi doskonale znają wyroby Turyńskich Zakładów Materiałów Opatrunkowych, a Mołdawianie polską odzież sportową marki HiMountain, którą produkuje firma Mount, należąca do znanych alpinistów Artura Hajzera i Janusza Majera. Meble Vinotti zaczynają podbijać rynek Azji.
Często nie zdajemy sobie sprawy, że polskie marki bywają poza granicami naszego kraju bardziej znane niż u nas. Tak jest m.in. z firmą Urbanek, polskim producentem przetworów spożywczych. Puszki i słoiki z logo tego wytwórcy kupić można m.in. w krajach Zatoki Perskiej, w Azji Środkowej i Wschodniej. W Mongolii to marka równie popularna jak Coca-Cola.