Lokalni politycy przekonują, że plebiscyt nie jest równoznaczny z odesłaniem w niebyt. Równocześnie – mimo braku wiary w ich moc sprawczą – namawiają do wprowadzenia zakazu referendów odwoławczych na rok przed wyborami i rok po nich. Zapytalismy prezydentów Sopotu, Piotrkowa Trybunalskiego i burmistrza Ornety, jak w ich przypadku wyglądała walka o przetrwanie. I co zdecydowało o tym, że pozostali u władzy.
– Jeśli przyczyna zwołania referendum jest naprawdę ważna dla miasta, mieszkańcy chętnie biorą w nim udział. Jeśli przyczyny są niejasne, ludzi to po prostu zniechęca – przekonuje Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. Kilka miesięcy temu miało tam dojść do referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miasta. Inicjatorzy akcji zarzucali władzom m.in. przyjęcie niekorzystnego dla mieszkańców sposobu naliczania opłat za wywóz śmieci, nietrafione inwestycje, postępujące zadłużanie miasta oraz zatracanie przez Sopot klimatu uzdrowiska.
Do referendum ostatecznie nie doszło. Po stronie przeciwników Karnowskiego po prostu zabrakło woli walki. Pod wnioskiem nie udało się zebrać 3150 potrzebnych podpisów (10 proc. uprawnionych do głosowania). Dziś Jacek Karnowski formułowane pod jego adresem zarzuty uznaje za abstrakcyjne, a całą sprawę określa jako polityczny spektakl.
To zresztą nie pierwszy raz, gdy próbowano go odwołać. – W 2009 r. zostałem pomówiony w związku aferą sopocką, publicznie stawiano mi poważne zarzuty. Sam zwróciłem się wtedy do mieszkańców, aby ocenili mnie w drodze referendum. Większość sopocian opowiedziała się przeciwko odwoływaniu – mówi Karnowski. Jego zdaniem co do zasady powinno być wprowadzone ograniczenie, zgodnie z którym nie można byłoby organizować referendów na rok przed wyborami i rok po wyborach samorządowych.
Burmistrz miasta Orneta (woj. warmińsko-mazurskie) Ireneusz Popiel również przetrwał na stanowisku po przeprowadzonym kilka dni temu referendum. W tym przypadku powodem także był słaby zapał do walki jego przeciwników. W głosowaniu udział wzięło... 460 osób z 10 tys. uprawnionych. – Zbyt łatwo jest zebrać podpisy pod wnioskiem referendalnym – ocenia burmistrz. Dodaje, że w jego przypadku wystarczyło około tysiąca. Nieskuteczne referendum, mimo niskiej frekwencji, i tak kosztowało gminę ok. 20 tys. zł. – To niedużo, ale chętnie wolałbym to wydać na remont chodnika – deklaruje burmistrz Ornety. – Przez ostatnie trzy miesiące musiałem się tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem. Teraz czuję się, jakbym drugi raz wygrał wybory w trakcie kadencji. Mogę się skupić na realizacji najważniejszych inwestycji, takich jak obwodnica Ornety, a nie na odpieraniu zarzutów z każdej strony – dodaje.
Z powodu zbyt niskiej frekwencji (7,05 proc.) nie udało się także odwołać prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego Krzysztofa Chojniaka. – Jest to przede wszystkim wyraz poparcia dla mojej osoby, dla dotychczasowych działań na rzecz miasta, ale również ocena stylu działania tych, którzy doprowadzili do tego referendum – stwierdził prezydent zaraz po nieudanym referendum, na które miasto wydało ok. 100 tys. zł.