Powstał pierwszy w Polsce indeks obligacji korporacyjnych, Milmex nie dotrzymał kolejnego terminu wykupu obligacji, Gant złożył wniosek o upadłość, emitenci wracają do emisji publicznych bez prospektu.

W przekroju całego tygodnia ważną rolę odegrała także konferencja Rynek Obligacji Polski, którą zorganizował serwis Cbonds.pl (Obligacje.pl były partnerem medialnym, przypadła mi też w udziale przyjemność prowadzenia jednego z paneli dyskusyjnych). Najciekawszą uwagę usłyszałem jednak w kuluarach – polscy emitenci płacą za mało za dług w porównaniu do firm zagranicznych, choćby niemieckich czy włoskich. Dowodem niech będą emisje krajowe i zagraniczne np. Ciechu (9,5 proc. w euro i 5 pkt proc. ponad WIBOR w Polsce). Uwaga doniosła choćby dlatego, że w zupełnie innym świetle stawia np. publiczne emisje obligacji Orlenu, który być może płaci za mało detalicznym inwestorom, głównie dlatego, że równie mało może płacić OFE.

Rynek doczekał się kolejnej oznaki rozwoju. mBank zaryzykował i stworzył indeks obligacji korporacyjnych, który zmienia wartość codziennie. Zaryzykował, bo indeks opiera się na cenach z Catalyst, a tu wiadomo, że z płynnością jest krucho. W konsekwencji może się więc okazać, że np. na większości z 34 serii, które obecnie wchodzą w skład indeksu, nie zawarto danego dnia żadnej transakcji. A stan ten może się przecież utrzymywać znacznie dłużej. Inicjatywa jednak słuszna i być może przysłuży się wzrostowi popularności całego rynku, na czym jego uczestnicy – wliczając już obecnych na nim inwestorów detalicznych – bez dwóch zdań skorzystają.

Wniosek o upadłość układową Ganta wielkim zaskoczeniem nie był. Z perspektywy widać, że powinien był być złożony pół roku temu, gdy prezes dewelopera zapewniał, że konsolidacyjna emisja obligacji jest bliska zapięcia. Obligacje potaniały nawet do 35 proc. wartości (seria sierpniowa), co jest być może pewną przesadą, jeśli pamiętać, że majątek Ganta przekracza o ponad 200 mln zł jego zobowiązania, a wartość tego majątku została w 2012 r. urealniona odpisami, których dokonania domagał się ówczesny audytor Deloitte. Mówiąc inaczej – jest spora szansa, że inwestorzy otrzymają większy zwrot niż 40 proc. nominału, choć nie ma też na świecie specjalisty, który potrafiłby uczciwie powiedzieć, kiedy miałoby to nastąpić. Upadłość zaś jest przesądzona, uniknąć jej już się nie da, pomijając fantastyczne scenariusze.

Reklama

Milmex nie daje żadnych powodów, by inwestorzy mieli jeszcze kiedyś zaufać spółce. Firma nie dotrzymała kolejnego – wyznaczonego przecież przez siebie - „ostatecznego terminu” spłaty obligacji, które zapadły w sierpniu br. Zarząd wyznaczył dwa nowe terminy – 20 listopada i 12 miesięcy dla tych, którzy zgodzą się zrolować papiery. Spółka zdaje się nie rozumieć, że wyznaczanie kolejnych terminów nie jest rozwiązaniem interesującym dla posiadaczy obligacji. Zamiast kolejnych terminów lepiej wskazać realne źródła spłaty obligacji, jak zrobiła to w czerwcu Vedia, gdy nie wykupiła zapadającej wówczas serii. Po czterech miesiącach i kilku ratach, przeterminowany dług udało się spłacić. Ta postawa powinna stać się wzorem dla firm, które znajdują się lub znajdą (takie statystyczne wróżenie) w podobnej sytuacji.

Na koniec o publicznej emisji obligacji PTI bez prospektu emisyjnego. Wcześniej ten wariant emisji zaproponowało PCZ. Emitenci wracają do publicznych emisji na postawie memorandów, choć wydawało się, że ten model docierania do inwestorów odszedł na zawsze 22 kwietnia, wraz z wejściem w życie znowelizowanej ustawy o ofercie publicznej. Przypomnę, że emisję publiczną bez prospektu można robić, ale minimalny zapis nie może być niższy od 100 tys. EUR (tj. równowartości). Podobno jednak pojawiła się nowa interpretacja dla emisji poniżej równowartości 2,5 mln EUR (to też kuluary konferencji Cbonds) i za kilka tygodni być może coś się z tego narodzi. PTI w memorandum informacyjnym minimalnego zapisu nie podało.