A ponieważ duża część potencjalnych kredytobiorców nie ma pieniędzy na wymagany wkład własny (i nie może albo nie chce korzystać z pomocy rodziny), to będzie musiała się nauczyć oszczędzania na kilka, a w przyszłości na kilkanaście procent wartości kredytu.

Dobrze, że banki dostrzegły tę potrzebę i oferują specjalne programy oszczędnościowe, które pozwolą zebrać wymaganą kwotę. Jest tylko małe „ale”. Kilkanaście lat temu mieliśmy już taki ogólnopolski program – był nawet wspierany przez państwo. Nazywał się „kasy mieszkaniowe”. Oszczędzać trzeba było trzy lata, w tym czasie można było nawet liczyć na ulgę podatkową, a po tych trzech latach nie tylko miała się zebrać konkretna kwota, ale też bank miał udzielić preferencyjnego kredytu na mieszkanie.

I co? Po zakończeniu okresu oszczędzania okazywało się, że wymagania banku co do na przykład koniecznych zabezpieczeń idą tak daleko, że wzięcie kredytu w ramach programu graniczy z cudem.

Żeby wielkie rozczarowania się nie powtórzyły, klienci korzystający z pomocy w oszczędzaniu na wkład własny powinni mieć świadomość jednej bardzo istotnej rzeczy: banki chętnie przyjmą ich pieniądze, ale prawdopodobnie niespecjalnie pomoże im to za kilka lat przy ocenie ryzyka kredytowego.

Reklama