Rozumiem, że niektóre rozwiązania trzeba narzucać za pomocą prawa, jednak w przypadku propagowania obrotu bezgotówkowego mam poważne wątpliwości. Powiedzmy, że zgadzam się z twierdzeniem, iż korzysta na nim gospodarka, ale kłopot w tym, że korzyści nie są rozłożone równomiernie.

Przede wszystkim nie jest jasne, czy na obrocie bezgotówkowym zyskuje konsument. Takie wątpliwości mają sami zainteresowani: w końcu za konto i kartę trzeba często zapłacić, a za trzymanie gotówki już nie. Bo płatności bezgotówkowe skłaniają konsumentów do mniej racjonalnych zachowań, czyli kupowania większej liczby nie zawsze potrzebnych towarów. Bo gotówka ułatwia panowanie nad budżetem domowym, podczas kiedy w przypadku płatności kartami czasami nie do końca wiadomo, ile tak naprawdę ma się na koncie.

Byłoby lepiej, gdyby NBP, zamiast dekretowania, zaproponował rozwiązania pokazujące konsumentom korzyści z płatności bezgotówkowych. Ot, choćby obowiązkowy zwrot części wydatków dokonanych kartą na konto, czyli oddanie konsumentowi części zysku, który ponoć przynosi obrót bezgotówkowy. Albo propagowanie – z dofinansowaniem włącznie – takich rozwiązań, które ułatwiłyby bezgotówkowe płatności przy niskich i bardzo niskich kwotach.

Jednak NBP proponuje dekretowanie, gdyż jest to łatwiejsze dla urzędników. Bo ich wszędzie rozlicza się głównie z dobrych chęci, a nie z tego, czy zaproponowane rozwiązania rzeczywiście się sprawdzają w gospodarce.

Reklama