W poniedziałek Elizabeth Truss, brytyjska minister edukacji, rozpoczęła wizytę w Szanghaju, podczas której zadaje sobie jedno tylko pytanie: dlaczego chińskie dzieci są tak dobre z matematyki?

Jej podróż zainspirowały dwie rzeczy: panika i międzynarodowe badania PISA, oceniające wyniki szkolne 15-latków. W 2012 roku (badanie przeprowadzane jest co trzy lata) szczególny nacisk położono na matematykę, co odbiło się na wynikach brytyjskich uczniów – zajęli oni 26 miejsce na 65 badanych krajów. Szanghaj, zamożne centrum finansowe Chin, zostało liderem rankingu.

>>> Zobacz, jak w tym rankingu poradziła sobie Polska

Dla osób, które przejmują się globalną konkurencyjnością Wielkiej Brytanii, jest to powodem do zmartwień. „Prawda jest taka, że jeśli nie zmienimy naszej filozofii i nie poprawimy naszych wyników z matematyki, pogorszy się nasza sytuacja gospodarcza,” stwierdziła w zeszłym tygodniu Truss. Minister woli chińską filozofię: „Nasz nowy program nauczania jest wzorowany na chińskim, ponieważ wiemy, że on działa – obejmuje na przykład wczesną naukę podstaw arytmetyki i skupia się na tabliczkach mnożenia i dzieleniu pisemnym.” Podróż odbywająca się w tym tygodniu ma pozwolić jej dowiedzieć się jeszcze więcej.

Reklama

Od jakiegoś czasu toczy się żywiołowa dyskusja odnośnie tego, czy wyniki testów PISA – szczególnie w odniesieniu do bogatego Szanghaju – są wystarczająco obiektywne. Tak czy inaczej, nawet ich krytycy nie mają wątpliwości, że dobrze wyedukowane chińskie dzieci są świetnie wyszkolone w zdawaniu testów. Ta sprawność szczególnie działa na wyobraźnię tych angloamerykańskich reformatorów edukacji, którzy postrzegają dobre wyniki w testach jako miarę jakości edukacji.

W Chinach zorientowanie na wyniki testów wykształciło system edukacji, który jest silnie skupiony na uczeniu się na pamięć i powtarzalności, doprawionymi dodatkowymi zajęciami wieczornymi (przynajmniej dla tych, których na to stać). Dodatkowe sesje nauki w weekendy to dla wielu uczniów najbliższy odpowiednik zajęć pozaszkolnych.

Truss być może sądzi, że tego właśnie potrzebują brytyjskie szkoły. Ale chińscy pedagodzy i wysocy rangą urzędnicy dokładnie to samo chcieliby zmienić. W listopadzie zeszłego roku prezydent Xi Jinping poinformował, że transformacja chińskiej kultury zdawania testów jest jednym z celów jego reform. Ministerstwo edukacji zaczęło już planować wprowadzenie zmian. Kilka z elitarnych chińskich szkół eksperymentuje już z reformami, które – przynajmniej z pozoru – mają sprawić, że przestaną się wpisywać w chiński stereotyp.

>>> Czytaj też: Rybiński: Wiedzę trzeba przekuć w zysk

Jednak tempo zmian nie jest wystarczające dla chińskich rodziców, którzy w momencie, kiedy tylko są w stanie na to pozwolić, natychmiast zabierają swoje dzieci z chińskich szkół i wysyłają je za granicę. W styczniu zeszłego roku z 25912 zagranicznych uczniów w brytyjskich szkołach 37,1 proc. stanowiły dzieci z Chin i Hong Kongu. W prywatnych szkołach amerykańskich w 2013 roku uczyły się 23 795 chińskich dzieci. To oczywiście niewielki procent z milionów chińskich licealistów, a wysoki koszt zagranicznej edukacji sprawia, że dzieci te w nieproporcjonalny sposób reprezentują zamożne elity Chin.

Dla niektórych Chińczyków zapisanie dziecka do szkoły za granicą to symbol ich statusu. Ale nawet rodzice kierujący się bardzo płytkimi motywami nie ryzykowaliby jakości wykształcenia swojego potomstwa i nie wysłaliby go do szkoły za granicą gdyby nie byli przekonani, że nauka w kraju zwyczajnie nie jest na tak samo dobrym poziomie. Osoby zamożne mają przy tym oczywiście dostęp do najlepszych brytyjskich szkół, co na pewno jest dla nich pocieszeniem jeśli obawiają się, że ich dzieci ominą korzyści bezustannych sprawdzianów. Tak czy inaczej, jeśli minister Truss chciałaby uzyskać pełny obraz edukacji w Szanghaju, powinna spotkać się z tym rodzicami i posłuchać, co sądzą o brytyjskiej edukacji.

Brytyjskiemu szkolnictwu z pewnością daleko do ideału, ale jego problemu – duże różnice w osiągnięciach, powodowane na dobry początek klasowością społeczeństwa i różnicami w pochodzeniu etnicznym – prawdopodobnie nie zostaną rozwiązane dzięki lepszym sposobom na zapamiętywanie tabliczki mnożenia. Jednocześnie jego zalety, czyli na przykład możliwości rozwoju dla utalentowanych dzieci poza salą lekcyjną, mogą zostać utracone, jeśli celem samym w sobie stanie się nauka przez powtarzanie i zdawanie testów. Nawet jeśli Elizabeth Truss nie zdaje sobie z tego sprawy, na pewno ma tę świadomość wielu nauczycieli, administratorów, a nawet rodziców, których spotka w Szanghaju.

Adam Minter jest regularnym felietonistą Bloomberga. Mieszka w Szanghaju.

>>> Polecamy: Edukacja w Polsce: dyplom to symbol kompetencji czy podpórka w ucieczce z kraju?