Jeśli coś się zmieniło, to jedynie na gorsze – obecny prezydent Nicolas Maduro ani na chwilę nie wyszedł z cienia poprzednika, gospodarka kuleje jeszcze bardziej niż za czasów „el comandante”, zaś od ponad miesiąca w kraju trwają największe od lat antyrządowe protesty. Co gorsza – mimo pewnych podobieństw do Ukrainy – w Wenezueli nie zanosi się na happy end.

Protesty zaczęli na początku lutego studenci domagający się poprawy bezpieczeństwa w kraju, walki z inflacją oraz lepszego zaopatrzenia w artykuły pierwszej potrzeby. Wszystkie postulaty jak najbardziej mają uzasadnienie – Wenezuela, kraj o największych na świecie rezerwach ropy naftowej, ma coraz większe problemy z zapewnieniem ludziom podstawowych artykułów żywnościowych, zresztą w dużej mierze importowanych, inflacja jest najwyższa na świecie (na koniec grudnia wynosiła 56,2 proc.), zaś pod względem liczby zabójstw kraj zajmuje trzecie miejsce. Do protestów dołączyła się opozycja, a po tym jak władze zaczęły je tłumić, przekształciły się one w regularne, codzienne zamieszki. Jak do tej pory zginęło w nich 18 osób, zaś około tysiąca osób zatrzymano – większość z nich wypuszczono, ale niektórzy wciąż są w aresztach.

Choć takich protestów na taką skalę nie było w Wenezueli od co najmniej dekady, nie zanosi się, aby los prezydenta Maduro był zagrożony. Po pierwsze, w demonstracjach uczestniczą niemal wyłącznie członkowie klasy średniej, a opozycja nie potrafi dotrzeć do biedoty bezwarunkowo popierająca Chaveza, a teraz Maduro, i do której trafiają argumenty, że braki w zaopatrzeniu do efekt amerykańskiego spisku. Po części można to zrozumieć – rządy Chaveza faktycznie doprowadziły do poprawy losu najbiedniejszych mieszkańców kraju i zmniejszenia się przepaści w dochodach. Inna sprawa, że gdyby dochody z eksportu ropy naftowej były sensownie inwestowane, zamiast wydawane na subsydia, ich los zapewne poprawiłby się jeszcze bardziej. Po drugie, co by nie mówić o Chavezie, trudno zaprzeczyć temu, że dzięki charyzmie, antyamerykańskim tyradom i kontrowersyjnym przyjaźniom, Wenezuela za jego czasów stała się liczącym państwem w świecie. Gdyby takie protesty wybuchły przeciw niemu, opozycja z pewnością mogłaby liczyć na zagraniczne wsparcie. Bezbarwny Maduro sprowadził ją znowu do szeregu i przemoc w tym kraju stała się w dużej mierze sprawą lokalną, tak że nawet państwa Ameryki Łacińskiej nie wyrażają stanowiska w tej sprawie.

Zgodnie z konstytucją Maduro będzie można odwołać najwcześniej za dwa lata. Problem w tym, że nawet jeśli ceny ropy poszłyby mocno w górę, kolejnych dwóch lat eksperymentów z „socjalizmem XXI wieku” wenezuelska gospodarka może nie przetrwać.

Reklama