Podobne odczucia ma zapewne konsument amerykański, ponieważ przeciętna rodzina w Stanach Zjednoczonych na liberalizacji wzajemnego handlu ma zyskać jeszcze więcej, bo 655 euro. Szacunków dokonało londyńskie Centrum Badań nad Polityką Ekonomiczną, a chętnie popularyzuje je Polsko-Amerykańska Izba Handlowa. Według tych obliczeń UE zyska rocznie 119 mld euro, zaś USA – 95 mld.

Polska powinna zacierać ręce. Obecnie rocznie sprzedajemy do USA towary za 3,6 mld dol., a sprowadzamy stamtąd za 5 mld. Na skutek liberalizacji handlu z USA nasz PKB powinien rocznie rosnąć o 1,66 mld dol. Nie tyle z powodu nagłego wzrostu sprzedaży do Stanów polskiej szynki czy wódki, na których dziś wcale nie zarabiamy kokosów, ale dzięki dynamice sprzedaży za Atlantyk firm niemieckich, dla których dostawcami wielu części są nasi eksporterzy. Na otwarcie nowego rynku liczą też polscy sadownicy, którzy chcieliby za ocean wysyłać jabłka.

Piękna wizja nie musi się ziścić

Skoro my, Europejczycy, tak dużo mamy do zyskania, to dlaczego się opieramy? Mówiło się, że porozumienie ma szansę zostać podpisane w 2015 r., teraz data ta wcale nie jest taka pewna. Mimo że doszedł kolejny argument „za” – po podpisaniu TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership) Unia razem ze Stanami Zjednoczonymi mogłaby prowadzić bardziej skuteczną politykę gospodarczą, mogącą nas, Europejczyków, szybciej uniezależnić od importu rosyjskiej ropy i gazu. Nie brakuje głosów, że Stany – obecnie limitujące wydobycie u siebie gazu łupkowego, a zwłaszcza jego eksport – zaczną Unii sprzedawać swój tani gaz i my, dzięki temu, szybciej powiemy Gazpromowi „państwu już dziękujemy”.

Reklama

>>> Poślizg we wprowadzaniu dobrych praktyk dla ubezpieczeń z funduszem. Rewolucja w ubezpieczeniach? Klient o polisie będzie wiedział wszystko

Ta piękna wizja wcale jednak nie musi się ziścić. Dlaczego USA miałyby bardziej się kierować interesem gospodarczym Unii niż własnym? Dzisiaj ich gospodarka stała się na świecie jeszcze bardziej konkurencyjna właśnie dzięki taniej energii z łupków. Mało prawdopodobne, że Amerykanie tak łatwo zechcą się tego atutu pozbyć. W końcu w globalnej gospodarce konkurują nie tylko z nami, lecz także – a może bardziej – z Chinami i innymi krajami Azji. Oni też liczą, ile milionów miejsc pracy wypłynęło ze Stanów Zjednoczonych do Azji i też dyskutują o konieczności reindustrializacji. Łatwiej im tworzyć nowe miejsca pracy, utrzymując u siebie niskie ceny energii, niż powodując, że spadną one także u nas.

Bardziej prawdopodobny wydaje się więc o wiele mniej optymistyczny rozwój wydarzeń. Po zniesieniu barier handlowych Amerykanie, zamiast gazu, mogą zechcieć sprzedać Unii swoje towary, których produkcja jest bardzo energochłonna. Na przykład nawozy sztuczne. Wtedy polskie Azoty stanęłyby na skraju bankructwa. Polscy i unijni rolnicy z pewnością woleliby tańsze, amerykańskie. Nasi producenci nawozów sztucznych nie znaleźliby się w gronie beneficjentów liberalizacji handlu. Staliby się jej ofiarami.

GMO znowu straszy

Powody do niepokoju mogą też mieć unijni konsumenci. Dotyczą one żywności. Unia i Stany bardzo różnią się w podejściu do norm sanitarnych, a zwłaszcza do żywności, produkowanej z surowców genetycznie modyfikowanych. Amerykanie się GMO nie boją, areał upraw tego typu roślin (głównie soi i kukurydzy) wynosi już w USA 70 mln ha, w UE – 1 mln ha. Europejczycy GMO sobie nie życzą. Po liberalizacji – tego typu produkty musiałyby być w UE sprzedawane. Byłyby tańsze. Nie tylko zresztą te.

Co stałoby się z polskimi kurczakami, których eksport rozwija się tak dynamicznie? Głównie sprzedajemy je na rynku unijnym, są cenowo konkurencyjne. Ale straciłyby tę konkurencyjność, gdyby unijny rynek zalały kurczaki amerykańskie, które przybierają na wadze o wiele szybciej, ponieważ karmione są hormonami wzrostu. Unia dodawania sztucznych hormonów zakazuje, USA nie mają nic przeciwko temu. Podobnie jak nie wolno u nas płukać mięsa chlorem ani prowadzić badań nad klonowaniem zwierząt, które w przyszłości umożliwią produkcję mięsa jeszcze tańszego. Do problemów ekonomicznych dochodzą etyczne.

Umowa o liberalizacji handlu ułatwi wymianę towarów przez Atlantyk. Ale na precyzyjne liczenie zysków i wskazywanie beneficjentów jest za wcześnie. Wynik nie jest bowiem taki znów jednoznaczny.

>>> Dzięki internetowym serwisom streamingowym polski rynek muzyczny zaczął rosnąć. W 2013 r. wartość muzyki cyfrowej sprzedawanej w Polsce wzrosła w stosunku do 2012 r. o blisko połowę i dziś stanowi już 15 proc. całego rynku. Sieć dźwignią muzyki. I dochodu muzyków