Parlament Europejski przegłosował swoją wersję rozporządzenia, które ma dostosować ramy prawne do problemów, jakie pojawiły się wraz z internetem czy raczej wraz z rozwojem modeli biznesowych opartych na komercjalizacji naszej prywatności. Nic więc dziwnego, że centralnym punktem debaty na temat nowych przepisów są pieniądze. Jedni liczą, ile jest wart rynek wielkich danych, drudzy – ile biznes straci na nowej regulacji. Tylko nieliczni dostrzegają, że na lepszej ochronie prywatności można przede wszystkim zyskać.

Podobno to właśnie dane są nową ropą – obowiązującą walutą cyfrowego świata. Teza powtarzana dość często zaczyna być przyjmowana za pewnik, nawet jeśli nie została udowodniona. Firmy konsultingowe prześcigają się w prognozach, z których wynika jedno: gospodarka potrzebuje nowego koła zamachowego, a innego kandydata do tej roli na razie nie widać. Najłatwiej przyjąć, że ta innowacyjna gałąź gospodarki to pewniak, o ile Unia Europejska nie nałoży na nią regulacyjnego kagańca.
Według Konfederacji Lewiatan przyjęcie regulacji dla rynku danych osobowych w kształcie zaproponowanym przez Parlament Europejski oznacza „nieproporcjonalne i generujące koszty obowiązki” . Nawet przedsiębiorca, który przeprowadza „minimalne i społecznie niegroźne operacje na danych osobowych”, poniósłby koszty rzędu 60 tys. zł w ciągu dwóch lat. Wyliczenia Lewiatana oparte są na trzech studiach przypadków, przez co wypracowane wnioski trudno uznać za reprezentatywne. Dość reprezentatywna wydaje się jednak stojąca za nimi logika: ochrona danych osobowych to wyłącznie ciężar, który musi ponieść biznes – kula u nogi ekonomicznego rozwoju. Nie koszt, jaki trzeba ponieść w związku z ryzykownym modelem biznesowym, ani tym bardziej korzyść, jaką pewne ograniczenia regulacyjne mogą przynieść w szerszym wymiarze społecznym. Społeczny wymiar ochrony danych osobowych po prostu nie istnieje.
Reklama
Kompromis wypracowany przez Parlament Europejski to bardzo wyważona propozycja. Z jednej strony mamy dobre fundamenty, zapewniające szczelność regulacji i jej dostosowanie do nowych sposobów komercjalizacji danych, z jakimi musimy się liczyć w internecie. Ochronie prawnej mają podlegać wszelkie identyfikatory wykorzystywane przez firmy do śledzenia nas w sieci. Tylko wyraźne oświadczenie będzie mogło być traktowane jak nasza zgoda na przetwarzanie danych osobowych. Firmy będą musiały niezwłocznie informować organy nadzorcze i swoich klientów o naruszeniu bezpieczeństwa danych (np. wyciekach), a standardowo również o tym, w jakich celach i w jaki sposób mają zamiar przetwarzać nasze dane. Żeby było to zrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy, obok skomplikowanych polityk prywatności ma się pojawić system ikon. Za złamanie tych i innych zasad wszystkim firmom działającym na europejskim rynku (również amerykańskim) będą grozić sankcje do 5 proc. rocznego globalnego obrotu.
Z drugiej strony Parlament Europejski zadbał o wzmocnienie europejskich przedsiębiorców. Komisarz Viviane Reding – inicjatorka zmian – od początku podkreślała, że celem reformy jest zwiększenie konkurencyjności i uproszczenie obowiązującego prawa. Dlatego w pakiecie z nowymi obowiązkami znalazły się harmonizacja przepisów w całej Unii, jednolite reguły dla wszystkich firm (bez względu na siedzibę) i rezygnacja z wielu uciążliwych obowiązków administracyjnych (np. rejestracji zbiorów danych). Według analizy London Economics, przeprowadzonej na zlecenie brytyjskiego komisarza ds. ochrony danych (odpowiednika polskiego GIODO), samo uproszczenie środowiska regulacyjnego i ograniczenie formalności pozwoli brytyjskim firmom zaoszczędzić 130 mln euro rocznie. Wielka szkoda, że ani Lewiatan, ani GIODO nie zlecili analogicznej analizy bezpośrednich korzyści dla polskiego rynku.
Obok bezpośrednich korzyści wynikających z uproszczenia i harmonizacji przepisów są jeszcze korzyści pośrednie, które polscy analitycy zupełnie ignorują, a którym szczegółowo przyglądają się eksperci London Economics. Czy firmy wymiernie zyskają na zwiększeniu zaufania w relacjach z klientami, którzy nareszcie będą w stanie zrozumieć, kto i po co przetwarza ich dane osobowe? Czy większe bezpieczeństwo danych i ograniczenie liczby wycieków przekłada się na pieniądze (na jednym takim kryzysie firma Sony straciła 170 mln dol.)? Czy większą wartość dla uczciwie prowadzonego biznesu mają aktualne i rzetelne dane niż profile oparte na czystej spekulacji? Czy pozycja konkurencyjna europejskich firm wzrośnie, jeśli tym samym przepisom i sankcjom zostaną poddane amerykańskie firmy, od lat czerpiące korzyści z dużo łagodniejszych regulacji? Na te i wiele innych pytań, których Lewiatan w ogóle nie zadaje, brytyjski raport odpowiada twierdząco.
Myślenie o ochronie prywatności jedynie w kategoriach obciążeń dla biznesu to próba odwrócenia logiki europejskiego systemu prawnego. Ochrona danych osobowych w Europie nadal jest traktowana jak fundamentalne prawo, a nie luksus. W tym sensie państwa mają obowiązek ją zapewnić bez względu na doraźne koszty ekonomiczne. Z kolei firmy wcale nie muszą opierać swoich modeli biznesowych na komercjalizacji prywatności. To właśnie kwestia decyzji, a jedną z jej przesłanek powinna być kalkulacja kosztów, również społecznych.
ikona lupy />
Katarzyna Szymielewicz prezeska Fundacji Panoptykon / Dziennik Gazeta Prawna