• Jak zwykle zastanawiamy się, czy Fed będzie nastawiony jastrzębio, czy gołębio
• Bankierzy centralni kuśtykają, powłócząc „polityczną nogą”
• Przesłanie dla rynku: bankierzy centralni zrezygnowali z pustosłowia

Ostatecznie jednak tak naprawdę w najbliższej przyszłości nie będzie to miało większego znaczenia. Rynkiem jak zwykle będą miotać fale zmienności, gdy inwestorzy będą analizować każde słowo na wszystkie strony, szybko podejmując decyzje. Zachowanie cen będzie odzwierciedleniem opinii większości, a pozycje zajmowane przed tym ryzykownym wydarzeniem przez drobnych inwestorów zostaną szybko wyczyszczone.

Czy rynek zareaguje i zinterpretuje wypowiedź Rezerwy zgodnie z jego pierwotnymi zamierzeniami? Raczej nie. Ale wówczas czyja to będzie wina? Rynku czy Rezerwy? Najprawdopodobniej rynku. Cierpiąc na skutek błędnej interpretacji intencji banku centralnego, rynek i zastępy ekspertów będą pewnie zrzucać odpowiedzialność na użyte pustosłowie i brak przejrzystości co do zamiarów.

Ale czyż nie to właśnie jest obecnie problemem? Banki centralne na całym świecie obrały ścieżkę komunikacji dużo jaśniejszej, zwięzłej i bardziej przejrzystej, tymczasem rynek staje w sytuacji niejasności, nie wiedząc za bardzo, czy zaufać temu, co widzi „między wierszami”, czy też próbować wyciągać wnioski raczej z faktycznych stwierdzeń.

Reklama

Jako uczestnicy rynku po tak długim czasie po prostu przyzwyczailiśmy się, że musimy rozszyfrowywać kody banków centralnych. Gdy zatem wreszcie na pierwszy rzut oka zbyt łatwo otrzymujemy klucz, by te kody złamać, po prostu mu nie ufamy i nadal zakładamy, że doszukiwanie się drugiego znaczenia w tym, co słyszymy i widzimy zaowocuje dużo bardziej wnikliwą interpretacją sytuacji i podtekstów.
Czy to ludzka natura działa całkowicie na przekór nam, czy też mamy do czynienia z warunkowaniem, z którego nie jesteśmy gotowi się wyzwolić?

Śmiem twierdzić, że w różnych proporcjach mamy do czynienia z oboma tymi zjawiskami. Zatem jeśli tak jest w rzeczywistości, czy możemy winić banki centralne za to, że wpuszczają nas w maliny? Nie, z pewnością nie.
Inną ważną kwestią jest oczywiście pytanie, czy wypowiedzi i poczynania banków centralnych są zgodne z tym, co i nam, i im mówią same wskaźniki? Zaryzykowałby stwierdzenie (oczywiście mocno generalizując), że tak w rzeczywistości nie jest.

Dla bankierów centralnych (z pewnością w grupie G-7) największym problemem jest to, że z braku silnej, dobrze prowadzonej i jasno widocznej polityki rządowej i fiskalnej, piłka ląduje z powrotem po ich stronie i mówi im się, dobra, to teraz wasz problem, wy się nim zajmijcie. Jestem pewien, że jest wiele szkół myśli ekonomicznej, które uznają zaangażowanie rządu za niepotrzebne, a wręcz zachęcają do wyeliminowania takiej kontroli. Nie zgadzam się. Mieszanka, której potrzebujemy, z pewnością wymaga bezpośredniego udziału obu stron, ale jeśli jedna z nich nie rozgrywa piłki, wówczas druga musi przejąć pełną kontrolę… i wtedy mamy, co mamy…

Żadną miarą nie jestem ostatnio fanem polityki banków centralnych, ale nawet ja muszę przyznać, że robią, co mogą (w większości przypadków), zasadniczo mając jedną rękę uwiązaną za plecami. Zmiany strukturalne (których desperacko potrzebuje większość gospodarek) wykraczają poza zakres ich zadań. Biorąc pod uwagę punkt, z jakiego startują, pozostaje im przewidywać, w jakim kierunku rozwija się gospodarka i prowadzić politykę zgodną z tymi prognozami.

Powtarzam, prognozami. Instytucje te nie są nieomylne i w końcu też niezależnie od tego, ile tęgich głów zasiada w ich komitetach polityki pieniężnej, ich prognozy (podobnie jak nasze) istotnie mogą być błędne. I to tutaj faktycznie może rodzić się niepewność poczynań politycznych.

A więc dziś wieczorem, gdy szefowa Rezerwy Janet Yellen będzie robiła, co w jej mocy, by nas wszystkich uśpić swoją konferencją prasową, pomyślcie przez chwilę i zadajcie sobie pytanie – słuchacie Yellen, ale czy ją słyszycie?