Polski sektor publiczny, przedsiębiorstwa prywatne i konsumenci są zadłużeni w znacznie mniejszej skali, niż kraje Zachodniej Europy. Dla Zachodu bardzo niska inflacja - a deflacja w szczególności – oznacza poważne pogorszenie bilansów – mówi w wywiadzie minister finansów Mateusz Szczurek.

Czy grozi nam deflacja?

Tak, ale tragedii nie będzie.

Bo?

Polski sektor publiczny, przedsiębiorstwa prywatne i konsumenci są zadłużeni w znacznie mniejszej skali, niż kraje Zachodniej Europy. Dla Zachodu bardzo niska inflacja - a deflacja w szczególności – oznacza poważne pogorszenie bilansów firm, gospodarstw domowych i finansów publicznych. To znacząco utrudnia zapanowanie nad poziomem długu. W Polsce, ponieważ długu jest mniej, jako procent PKB zarówno w sektorze publicznym jak i prywatnym, okres deflacji nie jest aż tak groźny. Jednak realnie, przy spadku cen, zadłużenie będzie rosnąć, co przełoży się na spadek siły nabywczej zadłużonych. W efekcie deflacja uderza we wzrost gospodarczy, bo ogranicza konsumpcję. W Polsce nie mamy jednak nadmiernego zadłużenia, więc ryzyko jest małe.

Reklama

A co oznacza deflacja – czy też bardzo niska inflacja – dla polskiego budżetu?

Budżetowa prognoza inflacji na ten rok jest zbyt wysoka, a na rok przyszły – problematyczna. Trzeba się liczyć z tym, że zostanie zmieniona w trakcie dalszych prac nad budżetem na 2015 r. Przełożenie niskiego wzrostu cen na budżet jest ewidentnie niekorzystne. Inflacja niższa o 1 p.p. może oznaczać obniżenie dochodów budżetowych o kwotę rzędu 1,5-2 mld zł, co jednocześnie przy niezmienionych innych warunkach i założeniach, w tym co do poziomu wydatków, bezpośrednio przekłada się na wzrost deficytu budżetu państwa. Inflacja mniejsza od planowanej oznacza wyższy deficyt, bo przekłada się na niższe wpływy z niektórych podatków, choćby z VAT. Widzimy to zresztą w wynikach, gdzie po świetnym I kwartale nastąpiło pewne uspokojenie w kształtowaniu się wpływów. Co jednak nie oznacza, że plany dotyczące deficytu są zagrożone.

Czy polityka pieniężna prowadzona przez RPP jest adekwatna do obecnej sytuacji?

MF i rząd kibicuje Radzie Polityki Pieniężnej w osiągnięciu celu, jakim jest dojście inflacji do 2, 5 proc. i jestem przekonany, że RPP zrobi wszystko, aby ten cel osiągnąć.

Co z innymi prognozami budżetowymi – np. wzrostu gospodarczego?

Na początku roku nasze szacunki wzrostu PKB w 2014 r. na poziomie 3, 3 proc. uważano za przesadnie ostrożne, wręcz pesymistyczne. Dziś, po ostatnich danych PMI, produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej, te 3,3 proc. stało się prawdopodobną prognozą.

Gospodarka dostała zadyszki?

Z pewnością w II kwartale nie mieliśmy takiego gospodarczego przyspieszenia, jakie było obserwowane w I kwartale. Można to w pewnym sensie uznać za jakiś objaw zadyszki. Ale są nadal powody do optymizmu: np. to, co się dzieje na rynku pracy, czy modelowa wręcz stabilność zewnętrzna i konkurencyjność – polscy przedsiębiorcy są w stanie korzystać bardzo szybko na jakichkolwiek objawach ożywienia na innych rynkach. To też zdecydowanie łagodzi obawy o długotrwałość tej zadyszki. Pamiętajmy, że to właśnie na sektorze prywatnym będzie spoczywał główny ciężar generowania wzrostu gospodarczego w tym i w przyszłym roku.

Skoro niska inflacja szkodzi wpływom podatkowym – to czy realne jest zmniejszenie deficytu finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB już w tym roku?

Tempo ożywienia gospodarczego wskazuje raczej na celowość naszej strategii, zgodnie z którą zejście poniżej tego poziomu nastąpi dopiero w przyszłym roku.

Kiedy zatem można spodziewać się zniesienia procedury nadmiernego deficytu?

Realnie – w czerwcu 2016 roku. Oczywiście, gdyby udało się obniżyć deficyt poniżej 3 proc. już w tym roku, to zniesienie procedury mogłoby nastąpić już za rok. Ale to mniej prawdopodobne.

Z tego wniosek, że nie ma co liczyć na gruntowne zmiany w podatkach w 2015 r.

To zależy. Jeśli chodzi o progi skali podatkowej, to zmian w najbliższym czasie nie przewiduję. Natomiast sposób funkcjonowania aparatu podatkowego się zmieni.

W jaki sposób?

Wprowadzimy np. instytucję autoryzowanego podatnika. Uzyskanie takiego statusu będzie oznaczało pewne przywileje w kontaktach z administracją – np. skrócone terminy zwrotu VAT-u, możliwość korekt w trakcie kontroli, wstrzymywanie wykonania decyzji podatkowych do czasu prawomocnego orzeczenia sądu itd. Status przysługiwałby firmom, które spełnią określone warunki, np. terminowo rozliczały się z fiskusem i nie były karane.

A jak to ma zwiększyć skuteczność aparatu skarbowego? To, że jest on mało efektywny, wytknęła nam ostatnio Komisja Europejska, wskazując na problemy z wpływami z VAT.

To jest ta druga strona. Przywileje będą premiować rzetelnych podatników. Uszczelnianie systemu i zwiększanie ściągalności chcemy uzyskać innymi narzędziami, np. przez poprawę analityki w samym Ministerstwie Finansów. Ponadto już kierujemy więcej uwagi na działania operacyjne służb skarbowych w sektorach, które są szczególnie narażone na wyłudzenia, np. w obrocie paliwami. Poza tym katalog towarów, gdzie stosowana jest zasada odwróconego VAT, również zostanie powiększony.

Co w takim razie znajdzie się na tej liście, po wprowadzonych ostatnio prętach stalowych i szykowanych telefonach komórkowych?

To jest proces, który nie ma końca. Dotychczas dość późno reagowaliśmy na to, co się działo w Europie. Z wyłudzeniami w obrocie stalą Niemcy borykali się znacznie wcześniej niż my, gdy im udało się załatać dziurę w systemie, u nas skala nadużyć wyraźnie wzrosła. Tyle że nam zajęło 2 lata, zanim zrobiliśmy z tym porządek. W przyszłości będziemy szybciej reagować.

A jak chcecie poprawić jakość analizy w MF? Będzie pan ściągał do resortu analityków z rynku? Czym chce ich pan skusić?

To już się stało. I rzeczywiście było to dość trudne przy zamrożonym funduszu płac w administracji. Zatrudnienie w działach analitycznych zwiększyliśmy wykorzystując zwolnione etaty w innych departamentach. Nie jesteśmy oczywiście w stanie konkurować pensjami z sektorem prywatnym, ale służba publiczna sama w sobie daje też powody do satysfakcji.

Będzie pan proponował podwyższenie płac w administracji?

Nie wydaje mi się to możliwe do przeprowadzenia. Płace na kierowniczych stanowiskach państwowych nie były zmieniane od 2009 roku. Oczywiście operacyjnie to stwarza pewien problem. Ale w sektorze publicznym pracuje się nie tylko dla pieniędzy.

Gdy obejmował pan urząd, mówił pan o potrzebie przeglądu wydatków. Czy taki przegląd został już przeprowadzony?

Skupiamy się na wyeliminowaniu mechanizmu, który jest stosowany w planowaniu wydatków od zawsze, a który powodował, że poszczególnym resortom nie opłacała się racjonalizacja tych wydatków. Chodzi o sytuację, w której dysponenci starali się wydać całość zaplanowanych kwot za wszelką cenę, by uniknąć zmniejszenia limitów wydatkowych na kolejny rok. Zmiana tego sposobu myślenia to spore wyzwanie.

Czy tym będzie się zajmował nowo powołany Departament Polityki Wydatkowej?

Tak, to jest to miejsce gdzie będziemy pilnować, aby pieniądze były wydawane sensownie. To oznacza, że będziemy skupiać się na pytaniu, jak wydawać, a nie tylko - ile wydawać?

Jak to ma wyglądać w praktyce?

Jeśli minister nie wyda całej sumy zarezerwowanej na dany rok na jakiś ustalony cel, to będzie mógł przekwalifikować ten wydatek na inny cel. Albo będzie mógł rozłożyć go na kilka kolejnych lat uzyskując gwarancję, że jego limit nie będzie zmniejszony. Obecnie jesteśmy w trakcie prac nad tymi rozwiązaniami. Na szczegóły jest jeszcze za wcześnie.

W 2017 roku z automatu obniżają się stawki VAT, czy myśli Pan o innym scenariuszu, np. o wprowadzeniu innego modelu VAT?

Przed uchyleniem procedury nadmiernego deficytu i tak nie ma takiej możliwości. W Polsce za pośrednictwem podatku VAT próbuje się prowadzić politykę socjalną. Efektem jest komplikacja systemu i duży rozstrzał między stawkami, rzadko spotykany w Europie. Kiedy porówna się strukturę wydatków i niemal identyczne efektywne stawki VAT dla gospodarstw domowych bogatych singli i uboższych rodzin wielodzietnych, widać też, że to nie jest skuteczny instrument. Tyle że kilka kampanii wyborczych było prowadzonych pod hasłem drożyzny, cen w lodówkach itp. Wchodzenie na to pole bitwy przed wyborami nie ma sensu. Pamiętajmy, że jedynym krajem w UE, który ma jednolitą stawkę VAT jest Dania, ale naprawdę nie chcemy mieć takich wysokich podatków jak Duńczycy.

Panu się podoba ujednolicony VAT?

Z punktu widzenia czystości systemu, zmniejszenia skali wyłudzeń, polepszenia egzekucji jest to na pewno system znacznie wygodniejszy dla każdego ministra finansów, ale z powodów, o których wspomniałem, nierealny politycznie.

Skoro jednolita stawka jest niemożliwa do wprowadzenia, może warto pracować w kierunku zmniejszenia różnicy między stawką podstawową a preferencyjnymi?

To nastąpi w naturalny sposób, bo 5-proc VAT już nie da się obniżyć. Czyli podczas obniżek VAT w 2017 problem w części rozwiąże się sam.

Przyszły rok to rok wyborczy. Spodziewa się Pan ze strony kolegów z rządu szukania ekstra pieniędzy na ekstra wydatki?

Zawsze budżet podczas wyborów jest trudny pod tym względem. A jednocześnie doświadczenia Polski są budujące. Niezależnie od tego, jak proces tworzenia budżetu na rok wyborczy jest gorący w rządzie i Sejmie, to nie widać wpływu kampanii wyborczej na wysokość deficytu. Tak było dotychczas i teraz też tak będzie.

A jakie są gwarancje?

Ten budżet jest układany według stabilizującej reguły wydatkowej, która wymaga jeszcze ostrożniejszego podejścia niż zwykle. Ona działa na cały sektor finansów publicznych. Dziś przy tworzeniu budżetu ogranicza nas nie tylko zdrowy rozsądek i wydatki sztywne, ale także wydatki samorządów czy FUS i NFZ. Dopiero po odjęciu tych wszystkich sum pozostaje kwota, którą możemy dysponować. Ale ponieważ jesteśmy w procedurze nadmiernego deficytu, dochodzą jeszcze dodatkowe ograniczenia wydatkowe.

Czyli mówiąc potocznie, miejsca na wyborczą kiełbasę w przyszłorocznym budżecie nie będzie?

Nie będzie, ale to nie kiełbasa wygrywa wybory, tylko rozsądek w zarządzaniu finansami publicznymi.

Czy w przyszłym roku utrzyma się popyt zagranicy na polskie obligacje?

Co będzie za rok, trudno mówić, bo jesteśmy w połowie obecnego. Ale nie zapowiada się szybki powrót inflacji i wzrostu stóp, ani w Polsce, ani w Europie. I z tego punktu widzenia korzystne warunki finansowania naszego długu raczej się utrzymają.

W przyszłym roku trzeba zapłacić ponad 5 mld zł za F16. To dla pana ból głowy?

Na szczęście to wydatek, który według metodologii unijnej został zaliczony, gdy samoloty trafiły do Polski, więc nie powiększa deficytu sektora finansów publicznych. A to z niego jesteśmy rozliczani w Brukseli i to przez pryzmat deficytów zgodnych z metodyką ESA2010 myślimy o polityce fiskalnej. Jednak wydatki na F16 to gotówka, którą trzeba wyłożyć, więc będzie mieć wpływ na wydatki budżetu państwa, koszty finansowania i wykonanie reguły wydatkowej. Ponieważ z finansowaniem długu Polska problemu nie ma, więc powinniśmy sobie poradzić.

Natomiast DGP napisał, że ministerstwo chciałoby część tych wydatków ukryć w ogólnej sumie limitu wydatków na wojsko, ale z tzw. ustawy samolotowej wynika wprost, że nie można tak zrobić. Przyszłoroczny budżet MON będzie więc istotnie wyższy od ustawowego limitu 1,95 proc. PKB.

Czy ten wydatek na vouchery za F16 oznacza, że w tym roku nie ma mowy o ustawie prezydenckiej zwiększającej wydatki na armię do minimum 2 proc PKB?

Z powodu zapłaty za samoloty i tak planować będziemy nie 1,95, a ponad 2,2 proc. PKB na obronę narodową. Dlatego nie sądzę, by udało się taką zmianę wprowadzić w bardzo trudnym budżetowo roku 2015. Cały czas jesteśmy w procedurze nadmiernego deficytu i musimy ograniczać skalę deficytu, a jak widać sytuacja gospodarcza nie jest taka prosta. Natomiast w kolejnych latach jest to do rozważenia - łącznie z pomysłem wprowadzenia większej elastyczności w wydatkach na MON.

Chodzi o rozliczanie wskaźnika w skali kilku lat? Czyli w jednym roku będzie można wydać na MON 1,6, a w dwóch kolejnych 2,2, tak by średnia wynosiła 2?

O taki mechanizm chodzi, ale nie sądzę, by plan wydatków na obronność mógł być obniżony aż do 1,6 proc. Także minister obrony narodowej przyznaje, że program modernizacji armii ma swoją dynamikę. Inwestycje w system antyrakietowy będą powodowały kumulację wydatków w pewnych latach, a mniejsze potrzeby w innych. Dzisiejsze sztywne ograniczenie nie zachęca do racjonalności wydatków, natomiast uśrednianie dawałoby na to szanse.

Pan zaproponuje takie rozwiązanie?

Gdy powrócimy do prezydenckiej propozycji zwiększenia wydatków na armię do 2 proc PKB, to taki mechanizm powinien być włączony do ostatecznej wersji ustawy.

Konsultował pan ten pomysł z prezydentem?

Rozmawiałem o tym z ministrem Siemoniakiem. Szczegóły będą dopracowywane, gdy będzie szykowana ustawa - jak mówiłem, jeszcze nie w tym roku.

A co z innym pomysłem prezydenta: na ulgi prorodzinne? Na taką zmianę, by w większym stopniu promowało to osoby o zarobkach niskich i średnich?

W Polsce podatki dochodowe i majątkowe należą do najniższych w Europie, w okolicach 7 proc PKB. W obecnym stanie finansów publicznych zmiany w ulgach muszą być symetryczne, czyli polegać np. na zmianie adresatów ulg lub znalezieniu dodatkowych dochodów, jeśli ulgi byłyby zwiększone. Z powodu procedury nadmiernego deficytu i w roku wyborczym tym bardziej należy o tych fundamentalnych zasadach pamiętać.

Chcemy zapytać o kwestię awaryjnego skupu obligacji przez NBP. Pana zdaniem bank powinien mieć ten instrument?

Ależ on ma już dziś taki instrument. Założenia polityki pieniężnej zatwierdzane przez Radę uwzględniają taką możliwość. To nie o interweniowanie na rynku obligacji chodzi w nowelizacji ustawy o NBP. Ona ma dać, na przykład, możliwość awaryjnego finansowania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego na potrzeby płynności. Chodzi o pomoc w hipotetycznej sytuacji, gdy może on być zmuszony do awaryjnego zbycia obligacji wartości kilku miliardów zł w celu wypełnienia gwarancji depozytów. Żeby wówczas uniknąć paniki na rynku, można zastosować taki instrument. Ministerstwo Finansów takiemu rozwiązaniu sprzyja.

A nie martwi pana, że dyskusja o tym rozwiązaniu zdryfowała w kierunku jego związku z budżetem, podczas, gdy chodzi o stabilność systemu finansowego?

Na szczęście nie istnieje sprzeczność między realizacją celów działania NBP w sytuacji kryzysowej. Czyli nie ma konfliktu między prowadzeniem polityki pieniężnej, zapewnieniem stabilności systemu czy wspieraniem polityki gospodarczej rządu. Jeśli rozsypuje się system bankowy, to nie grozi inflacja, tylko deflacja. Czyli reakcja NBP sprzyja realizacji wszystkich trzech ustawowych celów jednocześnie - stabilności systemu finansowego, stabilności cen i wspieraniu polityki rządu. Ci, którzy chcieliby wyłączyć instrumenty stabilizujące system finansowy, o których mówimy, myślą w kategorii zagłodzenia sektora finansów publicznych i postulują ugrywanie swoich idei i przekonań co do polityki rządu i parlamentu rękami NBP. Zgodnie z tą logiką każdy powód - kryzys finansowy, OFE, uderzenie meteorytu - zmuszający rząd i Sejm do obniżenia wydatków publicznych jest dobry. Tylko, że od prowadzenia polityki fiskalnej jest minister finansów, rząd i demokratycznie wybrany Sejm, a nie NBP. Przed nadmiernym rozpasaniem wydatków publicznych i pokusą nadużycia mandatu NBP chronią reguły ustawowe i unijne regulacje, a także limity długu w konstytucji. Jeśli ktoś wątpi w skuteczność rządu i Sejmu w utrzymywaniu stabilności finansów publicznych, niech spojrzy na statystyki. Wzrost polskiego długu publicznego będzie w okresie 2008 - 2014 r. drugi najniższy w UE. Bank centralny ma wystarczająco dużo własnych wyzwań przy swoim ograniczonym dziś instrumentarium. Myśl, że NBP w imię obchodzenia demokratycznych reguł ma nie robić tego, do czego jest przeznaczony, jest absurdalna.

A czy przy okazji rozmowy prezesa Belki i ministra Sienkiewicza nie doszło do naruszenia zasady apolityczności banku centralnego ze strony banku lub rządu?

Najlepszym dowodem jest to, co zostało zrobione, a nie to, co zostało powiedziane. Bank nie wpłacił żadnego zysku za zeszły rok do budżetu. NBP jest samodzielny we wszystkich swoich aspektach działania, a sam projekt założeń był konsultowany z Radą Polityki Pieniężnej. Poza tym patrząc na to, co się dzieje z inflacją, nie można powiedzieć, że bank centralny i Rada prowadzą luźną politykę pieniężną.

Widać, że ta sprawa jest teraz w trybach politycznych. Czy to nie przyhamuje pracy nad ustawą o NBP i powołaniem rady ryzyka systemowego?

Na pewno tak będzie, bo już widać, że przeciwnicy ustawy wynajdują w niej sprawy, których nie ma. Z pewnością na ostateczną wersję ustawy będzie wpływała polityczna otoczka wokół podsłuchów.

Czyli liczy się pan z tym, że ustawa może nie wejść w życie w tej kadencji?

Tragedii nie będzie, jeśli ta ustawa nie wejdzie w życie, ale byłoby szkoda, choćby całego szeregu rozwiązań technicznych usprawniających działanie NBP, na które w dyskusji nikt w tej chwili nie zwraca uwagi.

Czy kontrola resortu dotycząca spotkania ministrantów Nowaka i Parafianowicza zakończyła się jakimiś nowymi ustaleniami?

Nic mi nie wiadomo o próbach wpływania byłego wiceministra na urzędników w tej sprawie. Z pewnością wyjaśniać będzie to jeszcze prokuratura. Natomiast wewnętrzne ustalenia wykazują, że wszystkie czynności kontrolne wobec żony Sławomira Nowaka były wykonywane zgodnie z procedurami i we właściwym tempie.

Chodził pan do restauracji Sowa i przyjaciele czy Amber Room?

W Sowie nie byłem nigdy, a w Amber Room byłem po nominacji raz, na spotkaniu z Polską Radą Biznesu. Przyznam, że mam mało czasu, żeby chodzić do restauracji. Stosunek moich wizyt w bufecie resortu do tych w restauracjach na zewnątrz jest jak 50 do jednego.

>>> Polecamy: Trybunał Stanu? Podchodzę do tego z powagą - wywiad z Markiem Belką