Chce, aby wnioski dotyczące pomocy można było składać przez internet. W tym pędzie do nowoczesności urzędnicy trochę się jednak zagalopowali. Bo czy nie jest nieco śmiesznym tworzenie teoretycznych możliwości ubiegania się o gminną pomoc samotnej matce z czwórką dzieci mieszkającej w rozpadającym się stuletnim domku na głębokiej wsi za pośrednictwem strony WWW? Czy taka matka dysponuje komputerem z łączem internetowym i płaci za nie co najmniej 50 zł miesięcznie? A może zaszalała w markecie z elektroniką i kupiła najnowszy laptop za 5 tys. zł? To 50 zł, drodzy państwo, z resortu pracy musi jej często wystarczyć na wykarmienie dzieci przez tydzień. A gdyby miała wolne 5 tys. zł zapewne oszalałaby ze szczęścia.

Po co zatem tworzyć takie rozwiązania? Po co za wszelką ceną próbować udowodnić, że walczy się z cyfrowym wykluczeniem, mimo że naraża to Polskę na kompromitację w oczach wszystkich obywateli?

Może lepiej postawić na realną pomoc na szczeblu gminy dla tych, którzy naprawdę tej pomocy potrzebują. Może zamiast stwarzać kompletnie kosmiczne możliwości pasujące jak pięść do oka trzeba wyjść zza warszawskiego biurka z nowoczesnym komputerem podpiętym do szybkiej sieci i zobaczyć, jak żyje się ludziom naprawdę potrzebującym w Polsce B, C, H czy Z. Tam gdzie internet myli się z internatem. I wreszcie dać im pomoc, jakiej wymaga sytuacja. A nie telewizyjny lans.