Teoretycznie pacjent ma prawo wyboru, w której placówce będzie leczony. W praktyce nie dysponuje jednak danymi, na podstawie których mógłby taką decyzję podjąć. Publiczne placówki nie ujawniają wyników leczenia. Pacjenci muszą więc liczyć na polecenia przekazywane pocztą pantoflową, nieoficjalne rankingi w internecie i zestawienia publikowane w prasie.

Polsko-Amerykańskie Kliniki Serca (PAKS) opublikowały właśnie część raportu dotyczącego wyników leczenia w ich placówkach. W 2013 r. ryzyko zgonu wewnątrzszpitalnego na oddziale kardiochirurgii w placówce w Bielsku-Białej wynosiło niewiele ponad 1 proc. (w tym czasie zoperowano 1100 pacjentów). Przy rewaskularyzacji mięśnia sercowego było to 0,71 proc., a dla zabiegów zastawkowych – 1,95 proc. Dużo czy mało? Trudno powiedzieć, bo wyników kliniki nie ma z czym porównywać. To jedyna placówka kardiologiczna w Polsce, która zdecydowała się na publikowanie danych dotyczących efektów leczenia.

Transparentność prowadzonej przez szpitale działalności w postaci publikacji własnych wyników leczenia wciąż jeszcze nie należy w Polsce do powszechnej praktyki. Szpitale nie przekazują takich danych opinii publicznej, a przecież takie informacje byłyby niezwykle cenne dla pacjentów, którym łatwiej byłoby dokonać wyboru najlepszej dla nich placówki medycznej – uważa dr Marek Król, wiceprezes zarządu PAKS.

Szpitale nie prowadzą rankingów. Rządzą certyfikaty

Reklama

Wyników leczenia nie porównują ze sobą nie tylko placówki kardiologiczne. Nie robią tego również żadne inne szpitale. Miernikami ich pracy pozostają liczne mniej i bardziej oficjalne certyfikaty. Szpitale z jednej strony mogą ubiegać się o akredytację Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia, certyfikat ISO czy HACCP dotyczący bezpieczeństwa żywności. Za wszystkie zdobywają punkty liczone przy staraniach o kontrakt z NFZ. Pacjentom znaki i symbole mówią jednak niewiele.

Dowodem jest skandal wokół odznaczeń Perły Medycyny opisany przez „Tygodnik Powszechny”. Aby dostać odznaczenie, szpital musiał po prostu zapłacić odpowiednio wysoką opłatę na rzecz organizatorów konkursu. – Nie ma żadnego miejsca, gdzie branoby pod uwagę oceny pacjentów. A to one są najważniejsze. Statystyki nie powinny mówić tylko, czy pacjent przeżył, czy nie, ale też uwzględniać to, na ile zadowolony jest z usługi – mówi dr Adam Sandauer ze stowarzyszenia Primum Non Nocere.

Zagubieni pacjenci o tym, w której placówce najlepiej ich wyleczą, dowiadują się więc pocztą pantoflową, pytając znajomych lub czytając opinie w internecie. Organizacje działające na rzecz pacjentów starają się tworzyć własne systemy informacji. Fundacja Rodzić po Ludzku przygotowała na przykład witrynę Gdzierodzic.info. Na podstawie informacji uzyskanych m.in. od pacjentek eksperci fundacji opracowali mapę najlepszych i najgorszych polskich porodówek. Fundacja onkologiczna Alivia na podobnej zasadzie przygotowała Onkomapę – przewodnik po przyjaznych ośrodkach onkologicznych.

Publikowanie wyników leczenia nie jest w Polsce wymagane prawem. Tymczasem w wielu krajach europejskich i USA należy co najmniej do dobrej praktyki. W Wielkiej Brytanii działa na przykład strona internetowa, na której dane dotyczące szpitali może sprawdzić każdy pacjent. Urzędnicy NFZ i Ministerstwa Zdrowia pytani przez nas, czy instytucje planują podobne inicjatywy, odpowiedzieli, że dostali zbyt mało czasu, by przygotować dla nas takie dane.

Certyfikaty, liczba specjalistów w placówce, sprzęt

Tymczasem brak informacji dotyczącej wyników leczenia działa w dwie strony. W 2012 r. branżowe pismo „The Lancet” opublikowało wspólny raport European Society of Intensive Care Medicine i European Society of Anaesthesiology. Wynikało z niego, że w Polsce śmiertelność pooperacyjna wynosiła 17 proc.. Ministerstwo Zdrowia sprostowało publikację, ale przy tej okazji nie podało żadnych innych wiarygodnych danych dotyczących śmiertelności.

>>> Zobacz też: NFZ przestaje zaciskać pasa, ale pacjenci mogą tego nie zauważyć

Jak zauważa dr Marek Król, jakość leczenia powinna być istotnym kryterium przyznawania środków z NFZ. – Potrzeba efektywnego wydatkowania środków finansowych nabiera jeszcze większego znaczenia w sytuacji tak ogromnych potrzeb społecznych, z jakimi mamy dzisiaj do czynienia. Warto pamiętać, że konkurencyjność stwarza warunki do stałego podnoszenia jakości usług, na czym zyskują nie tylko pacjenci, lecz także cały system ochrony zdrowia – mówi w rozmowie z nami.

Dziś jednak kontraktowanie nie uwzględnia tego kryterium. Liczą się wspomniane już certyfikaty, liczba specjalistów w placówce, sprzęt. O konieczności zmiany tego systemu w marcu tego roku wypowiedziała się Najwyższa Izba Kontroli. „Kontraktowanie usług w lecznictwie szpitalnym i specjalistycznym jest mało przejrzyste, a procedury stosowane przez NFZ nie zawsze zapewniają wybór najlepszych świadczeniodawców” – napisali w marcowym raporcie kontrolerzy. Przygotowali też szereg rekomendacji. Zmiany uwzględniające jakość leczenia przygotowywała ekipa poprzedniej prezes NFZ Agnieszki Pachciarz. Jak mówi nam osoba, która brała udział w pracach zajmującego się nimi zespołu, jedną nogą systemu miały być dokumenty, ale drugą – opinia pacjentów. – Po odwołaniu prezes prace przerwano – mówi nasz rozmówca.

Dr Adam Sandauer dodaje, że bez głosu pacjentów polski system opieki zdrowotnej nigdy nie będzie dobrze funkcjonował. – Policzyliśmy kiedyś, czego dotyczą wpływające do nas skargi pacjentów. 90 proc. z nich miało związek z sześcioma obszarami, m.in. opieką okołoporodową i zakażeniami wewnątrzszpitalnymi. Wystarczyłoby zająć się właśnie nimi, a nasza służba zdrowia zrobiłaby gigantyczny krok do przodu – mówi. Dodaje też jeszcze jeden wskaźnik, który może świadczyć o jakości usług medycznych. – Referencyjność ośrodka, czyli to, ilu pacjentów przyjeżdża do niego z innych województw, mając do wyboru podobną usługę w swoim. Jeśli do jednego miasta na operacje przyjeżdżają pacjenci z całego kraju, to musi znaczyć, że szpital jest dobry – mówi.

>>> Czytaj też: Leczenie transgraniczne: Polacy odwołują się do prawa, którego nie ma