W końcu jej osobny budżet, określany w języku brukselskiej poprawności jako „zdolność budżetowa”. Plus instytucje równoległe do Komisji Europejskiej i parlamentu. Koncepcje federalizacji duetu Paryż–Berlin są znane nie od dziś. Ich celem ma być reanimowanie poturbowanej kryzysem strefy euro. Zręby tej Unii już istnieją. Jest specjalny fundusz ratunkowy, który zasila państwa o wysokiej rentowności obligacji dziesięcioletnich.

Jest Europejski Bank Centralny skupujący papiery dłużne gospodarek strefy, które balansowały na krawędzi bankructwa. Aby unia walutowa nabrała nowej prędkości, potrzeba czegoś więcej. Prą do tego Francuzi. Dla Polski pomysły Paryża mają wielkie konsekwencje. Planowana instytucjonalizacja strefy euro osłabi przewodniczącego Rady Europejskiej. Donald Tusk w obecnych warunkach, jeśli zechce, może maksymalnie wykorzystać zapisy traktatu z Lizbony i przejść do historii jako prawdziwy Pan Europa.

Jeśli będzie miał u boku kolegę z „lepszej Unii”, tego z gouvernement économique, zostanie potraktowany marginalnie. Trudno mu będzie kwestionować – jedynie słuszne – recepty na wzmocnienie strefy euro. Odegra rolę kwiatka do kożucha. Jeśli kompromis w sprawie jego kandydatury zakładał przyspieszenie w budowie rządu gospodarczego strefy euro, zwycięstwo Donalda Tuska jest pyrrusowe.