Z jednym i drugim są na GPW od pewnego czasu problemy, więc luty optymistyczną nutą się nie zaczął.

Teoretycznie nasz parkiet był dość dobrze przygotowany do wzrostów, szczególnie poprzez udaną sesję z czwartku, która dawała nadzieję na poprawę i możliwość otwarcia drogi do odrobienia zniżek z nieudanego grudnia. Nad wówczas zainicjowaną akcją byków można było jednak postawić pewną ilość znaków zapytania i dzisiaj te wątpliwości się zmaterializowały. Co prawda niewielkie obroty nie wskazywały na agresywną podaż, ale z drugiej strony słaba była strona popytowa, która nadarzającej się okazji nie chciała wykorzystać. W kategoriach szans rozpatrywać można bowiem było bardzo dobre poranne dane o krajowym odczycie wskaźnika PMI dla przemysłu. Wzrósł on zdecydowanie bardziej niż się tego spodziewano i wrócił do poziomów sprzed roku, kiedy wcześniejsze ożywienie w przemyśle zaczęło wytracać swoje tempo. Całkiem nieźle wypadły również inne europejskie kraje, którym, jak się wydaje, coraz bardziej pomagać zaczyna słabsze euro.

Wczesnym popołudniem nieśmiałe wzrosty zamieniły się jednak na spadki, które ostatecznie mogłyby przyjąć pokaźne rozmiary, gdyby nie podnoszący notowania wielu akcji fixing. Na zamknięciu główny indeks zniżkował o niecałe 0,5%, które oddaliły go od poziomu 2350 pkt. testowanego o poranku. To dość ważny opór i dopiero jego połamanie oddaliłoby potencjalną wizję dalszych spadków. A te wciąż są możliwe za sprawą niespokojnej sytuacji w Grecji, którego bankructwa wykluczyć nie można w świetle twardej i nieugiętej wobec Troiki postawy nowych władz. Dalej niespokojnie jest na wschodniej Ukrainie, a dane docierające z USA wskazują na słabnącą tamtejszą gospodarkę w świetle silnego dolara. Dzisiaj opublikowany wskaźnik ISM dla amerykańskiego przemysłu zniżkował do najniższego poziomu od roku i wyraźnie rozminął się z bardziej optymistycznymi wskazaniami. Głównym parkietom w Europie te niekorzystne wiadomości tak nie szkodzą, ale nad Wisłą wiąż jest trudno o kapitał chętny do zakupów akcji.