Według japońskich sejsmologów siły działające na powierzchnię ziemi i płyty tektoniczne w rejonie Tohoku, na północy Japonii wracają obecnie do poziomów sprzed trzęsienia w 2011 roku. Do badania tego zjawiska wykorzystuje się tak zwany współczynnik b oznaczający stosunek występowania w rejonie słabych wstrząsów do tych dużych, o katastrofalnych skutkach. W roku 1998, gdy Japońska Agencja Meteorologiczna rozpoczęła zbieranie takich danych, 2005 wartości oscylowały wokół 0,8-0,9. Następnie do wystąpienia tragedii z 11 marca 2011 roku wahały się na poziomach 0,6-0,7. Po wielkich wstrząsach podskoczyły powyżej jedynki. Obecnie ponownie przyjmują wartości sprzed 15 lat. To uspokajająca wiadomość dla naukowców, współczynnik ma bowiem służyć do bardziej efektywnego przewidywania niszczycielskich wstrząsów. W Japonii bowiem każdego dnia czeka się na to, co na pewno nadejdzie, ale nie ma w zwyczaju się zapowiedzieć.

Tragedia sprzed 4 lat

Po trzęsieniu sprzed blisko 4 lat Japonia uległa szeregu zmian. Systemy ostrzegania okazały się skuteczne, jednak zabezpieczenie elektrowni atomowej nie zdało egzaminu. Poprawności nie dopilnował w tym przypadku człowiek i to na czynnik ludzki zrzucono winę w raporcie podsumowującym przyczyny katastrofy w Fukushimie przygotowanym przez rządową komisję. Japończycy mają na koncie wiele takich przypadków lekkomyślnego zaniedbywania przepisów. Podczas bitwy o Midway, flagowy lotniskowiec Akagi, duma cesarstwa japońskiego, nie mógł gasić pożarów wywołanych przez amerykańskie bomby, ponieważ marynarze na okręcie wykorzystali czterochlorek węgla z gaśnic do wywabiania plam.

Fukushima po 11 marca 2011 roku zaczęła oznaczać w kraju strefę zagrożenia. Mieszcząca się tam elektrownia atomowa uległa wypadkowi na skutek fali tsunami i nie zdołano na czas opanować problemów z przegrzewającymi się blokami reaktorów. Doszło do serii wybuchów, do atmosfery oraz wielokrotnie do wód (także morskich) przedostało się wiele substancji promieniotwórczych groźnych dla ludzi. Przez lata nie można było sobie poradzić z opanowaniem wycieków i zapobiec dalszej produkcji skażenia, w tworzeniu atmosfery zagrożenia nie pomagała także dezinformacja ze strony rządu, który nie był w stanie dokładnie oszacować zasięgu promieniowania. Wokół elektrowni wyznaczano zonę, która dla mieszkańców wiązała się z koniecznością ewakuacji. Jednak jej granice zmieniały się, raz zwiększając, raz zmniejszając granicę okręgu kreślonego wokół Fukushimy.

Reklama

Blisko cztery lata później zona po raz pierwszy zaczyna przynosić pozytywne informacje. Na przełomie roku wyhodowano w niej ryż pierwszy raz całkowicie wolny od jakiegokolwiek skażenia. Na tereny wyłączone z życia wraca także transport publiczny. Japońskie koleje East Japan Railway od 31 stycznia przywróciły autobusowe połączenie o długości 46 kilometrów pomiędzy stacją Haranomachi w mieście Minami-Soma a stacją Tatsuta w miejscowości Naraha. Trasa przebiega przez ziemie oznaczone do tej pory przez rząd jako „trudne do powrotu”. Ich mieszkańcy nie mogą się tam sprowadzić aż do marca 2017 roku. Według wyliczeń pasażerowie dostaną na trasie dawkę promieniowania w wysokości 1,2 mikrosiwerta podczas każdej z podróży w jedną stronę. Kierowcy będą wyposażeni w mierniki skażenia. Według polskiego prawa atomowego, roczna dopuszczalna dawka promieniowania dla zwykłego człowieka wynosi tysiąc mikrosiwertów.

Zmiany na lepsze

To jeden ze zwiastunów, że wokół Fukushimy idzie ku dobremu. Połączenia kolejowe pomiędzy wspominanymi miastami zostały zawieszone natychmiast po atomowych wypadkach. Z nowych autobusów korzystają na razie głównie urzędnicy, którzy swoją postawą chcą pokazać mieszkańcom, że nie ma się czego obawiać. Jednak widmo nuklearnego skażenia pozostaje wszechogarniające. Zresztą, nie ma się czemu dziwić, po dziś dzień dziesiątki tysięcy Japończyków są zmuszeni mieszkać w tymczasowym budownictwie (głównie barakach), do których wysiedlono ich z zony. Wiele lokalnych biznesów upadło, rolnictwo, z którego słynęła Fukushima obecnie musi na powrót walczyć o zaufanie odbiorców. Także na świecie konsekwencje wypadków z zagrożonej elektrowni były bardzo poważne. Kryzys w Fukushimie spowodował, że 16 krajów na świecie zmieniło swoje podejście do atomu, a sama Japonia od czterech lat pozostaje bez dostępu do energii atomowej. To z kolei z każdym miesiącem powiększa negatywny bilans w handlu zagranicznym zmuszając państwo do sprowadzania coraz droższych porcji surowców energetycznych.

Po stronie naukowców pozostaje kwestia, jak wykorzystać tragedię i katastrofę do zapobieżenia kolejnym. Mieszkańcy mogą się jedynie cieszyć, że ich teren pomału wraca do formy. Kierowca pierwszego przywróconego autobusu dostał od burmistrza Minami-Somy bukiet kwiatów. Miasto było jednym z tych, które najbardziej ucierpiały od wielkiej fali, zginęło i przepadło bez wieści blisko półtora tysiąca jego obywateli. Przywrócenie bezpośredniego połączenia autobusowego skraca drogę pomiędzy miejscowościami z sześciu do zaledwie jednej godziny.

Wraz z kursującym autobusem w mieście Naraha otwarto także na powrót całodobowy sklep sieci FamilyMart. Choć mieszkańcy nie mogą pozostawać w tej części zony na noc ze względu na zagrożenie promieniowaniem, sklepik działa 24 godziny. Zamknięto go dzień po katastrofalnym trzęsieniu 12 marca 2011 roku. Siedmio i pół tysięczna populacja Narahy ma dostać pozwolenie na powrót do domów na wiosnę tego roku. Sklep położony przy krajowej drodze numer 6 liczy na zwiększony ruch nocą, gdy w znajdującej się 14 kilometrów od niego elektrowni w Fukushimie będą wracać do swoich domów pracownicy zajmujący się usuwaniem skażenia.

>>> Czytaj też: Komisja Europejska konsultuje w Polsce plan unii energetycznej

Innowacje wspierane przez rząd

Wreszcie, by jeszcze przyspieszyć rewitalizację zony, rząd planuje utworzenie w prefekturze Fukushima specjalnej strefy ekonomicznej. Jej głównymi pracownikami mają stać się… roboty. To właśnie ich brak, w szczególności tych specjalistycznych, przeznaczonych do walki ze skażeniem i do usuwania zniszczeń w ekstremalnie trudnych warunkach, zabrakło po marcu 2011 roku. Jednak obecnie to japońskie konstrukcje wygrywają zagraniczne konkursy na autonomiczne maszyny zdolne pomagać ludziom w takich sytuacjach. Minister Wataru Takeshita odpowiedzialny za tzw. resort rekonstrukcji, ds. powrotu do życia terenów z Fukushimy, 1 lutego bieżącego roku oznajmił plany stworzenia strefy wypełnionej robotami. Odpowiednia ustawa ma zostać przyjęta podczas niedawno rozpoczętej sesji parlamentu.

Plan ma polegać na tym, by firmy specjalizujące się w robotyce mogły nabywać ziemię w zonie po niższych kosztach i podlegać zwolnieniom podatkowym. Każdy rodzaj robotyki ma być na tych terenach wspierany przez rząd. W ubiegłym roku przyjęto w tej sprawie strategię innowacji dla Fukushimy. Według szacunków wyłączenie reaktorów i wygaszanie elektrowni potrwa od 30 do 40 lat. W międzyczasie trzeba planować w horyzoncie dekady po katastrofie, by umożliwić poszkodowanym terenom powrót do normalności.
W Japonii wszystkie z 48 reaktorów są obecnie wyłączone, jednak wciąż trwają plany próbnego restartowania choć części z nich. Od 2011 roku pracowano nad poprawą standardów bezpieczeństwa i, choć widmo powtórki z Fukushimy paraliżuje, to jednak istnieją poważne plany powtórnego włączania niektórych placówek.

Na pierwszy ogień mają iść dwa reaktory z prefektury Kagoshima z elektrowni Sendai na południu Japonii. Uzyskały one odpowiednie gwarancje bezpieczeństwa już we wrześniu ubiegłego roku. Kolejne dwie jednostki z Takahamy w prefekturze Fukui w okolicach Kioto i Osaki przeszły właśnie wymagane testy i przybliżyły się tym samym do bycia następnymi w kolejce do restartu. W obu przypadkach poza pozwoleniami ze strony biurokratów wymagane będą także zgody lokalnych władza, a to będzie już wymagało przekonania miejscowej opinii publicznej. To będzie najtrudniejsza część całej operacji. Ale Japonia wielokrotnie pokazała, że w żadnej sytuacji nie poddaje się i nie traci ducha.

>>> Polecamy: Na rynku ropy naftowej trwa panika. Niepotrzebnie