Do końca roku Ministerstwo Obrony Narodowej powinno rozpocząć procedurę zakupu śmigłowców bojowych „Kruk” – takim wojskowym kryptonimem określono ten projekt (faza analityczno-koncepcyjna jest już zakończona). Mają zastąpić służące obecnie, pamiętające jeszcze PRL i ZSRR helikoptery Mi-24. Choć mamy ich prawie 30 sztuk, to w praktyce w użyciu są dwie eskadry po 12 sztuk. Ich resursy (czas, do kiedy mogą być użytkowane) kończą się między 2017 a 2021 r. Te maszyny mają za sobą intensywną służbę, były m.in. w Iraku i w Afganistanie.

W kwietniu z Inspektoratu Uzbrojenia do Sztabu Generalnego trafiły trzy scenariusze, według których można przeprowadzić ten zakup. Zawierają one dokładny przegląd rynku, tego, co oferują poszczególni producenci, a także sposoby, jak można ich wybrać. Po przestudiowaniu tego dokumentu w sztabie powstaną założenia taktyczno-techniczne i później IU zapewne ogłosi trwający kilka tygodni dialog techniczny. W czasie tej procedury producenci zaprezentują MON dokładne parametry maszyn, także możliwe warianty uzbrojenia itd. Później do składania ofert zostaną zaproszone firmy, których wstępne możliwości zostaną ocenione jako najbardziej dostosowane do naszych potrzeb. Może to być też tylko jeden podmiot.

>>> Czytaj też: Śmigłowce to dopiero początek? Współpraca militarna z Francją coraz bliżej

Najsilniejsi w stawce wydają się czterej producenci. Amerykańskie Bell Helicopter (śmigłowiec AH-1 Zulu) i Boeing (AH-64 Apache Guardian), francusko-niemiecki Airbus Helicopters (Tiger) oraz Turkish Aerospace Industries (T-109 Atak). Ta ostatnia oferta może być w pewien sposób połączona z propozycją koncernu AgustaWestland (w jego skład wchodzą Polskie Zakłady Lotnicze Świdnik), bo T-109 powstał na bazie włoskiego helikoptera Mangusta. Choć nie wiadomo, z kim będzie chciało rozmawiać MON, to trudno się dziwić, że w przetargu wartym 2,5-4 mld zł startować chcą wszyscy. – Bell Helicoper jest zaszczycony i przygotowany do rywalizacji w ramach programu „Kruk” w Polsce. W naszej opinii unikalne zdolności śmigłowca uderzeniowego AH-1Z Viper zdecydowanie wykraczają poza wymagania programu „Kruk” i obecne możliwości naszych konkurentów – mówi DGP Richard Harris, wiceprezes Bell Helicopter odpowiedzialny za sprzedaż międzynarodową.

Reklama

Abstrahując od parametrów maszyn i potrzeb polskiej armii, w pewnym sensie faworyzowany może być produkowany przez Airbusa Tiger. Biorąc pod uwagę, że zaraz nasze wojsko zacznie testować wielozadaniowy helikopter EC725 Caracal (również produkowany przez Airbusa), który ma wiele rozwiązań identycznych z Tigerem, wojskowi mogą dojść do wniosku, że lepiej trzymać się jednego producenta. Ale w tym momencie trudno prognozować, jaki będzie ostateczny wybór MON. Podobnie jak w przypadku helikopterów wielozadaniowych, powodów, dla których wybierzemy daną maszynę, w dużej mierze będziemy musieli się domyślać – resort obrony bardzo niechętnie ujawnia jakiekolwiek dokumenty dotyczące zakupu. A to skutecznie utrudnia merytoryczną dyskusję, czego świadkami właśnie byliśmy przy awanturach towarzyszących wyborowi śmigłowca wielozadaniowego.

>>> Polecamy: Żniwa zachodnich koncernów w Polsce dopiero się zaczynają. Kto zarobi na naszej armii?

Pewną zagadką jest też liczba maszyn, które chcemy kupić. Ma ich być od 20 do 40. W wariancie minimalnym 12 maszyn miałoby utworzyć eskadrę śmigłowców bojowych, cztery miałyby trafić do sił specjalnych, a kolejne cztery do ratownictwa bojowego przy wojskach lądowych. W większym zakupie doszłaby do tego zapewne druga eskadra i w sumie kupilibyśmy 32 maszyny. Opcja maksymalna, najmniej prawdopodobna, przewiduje zakup 40 maszyn. Optymistyczny scenariusz zakłada, że kontrahenta wybierzemy na początku przyszłego roku, a pierwsze dostawy zaczną się w 2019 r. Bardziej realny wydaje się jednak rok 2020.

ikona lupy />
Polska armia - planowane wydatki / DGP