Rynki finansowe Chin, największej gospodarki Azji i drugiej pod względem wielkości gospodarki na świecie, od tygodni pogrążają się w recesji. Gwałtowne spadki na giełdzie w Szanghaju, które rozpoczęły się na początku czerwca doprowadziły do przeceny chińskich papierów wartościowych niemal o połowę.

Aby powstrzymać pogłębiające się załamanie na chińskim rynku papierów wartościowych, bank centralny Chin wpompował w rynki finansowe równowartość 70 miliardów euro i kolejny raz obniżył stopy procentowe. Stopa bazowa, po której banki komercyjne pożyczają pieniądze od banku centralnego, spadła tym razem o kolejne 25 punktów bazowych. To druga taka korekta od początku spadków na giełdzie i piąta od listopada ubiegłego roku. Reakcja banku centralnego nie uspokoiła inwestorów, którzy nadal za wszelką cenę wyzbywają się chińskich papierów wartościowych. Wśród inwestorów zapanowała panika i widać brak wiary, że rząd i bank centralny są w stanie zapobiec kryzysowi. Sesje w ostatnich dniach też nie wróżą dobrze.

Wydarzeniom na rynkach finansowych towarzyszy dewaluacja juana i poważne obawy o spowolnienie gospodarcze lub nawet recesję. Pierwszego czerwca 2015 za jedno euro można było kupić 6.8 juana, obecnie jest już niemal 7,5 juana. Dewaluacja przeprowadzona przez bank centralny jest odpowiedzią na słabnący eksport, który w lipcu, w ujęciu rok do roku, spadł aż o 8,3 proc.

Warto dodać, że Chiny eksportują w przybliżeniu tyle, co cała Unia Europejska i są największym importerem paliw i surowców. Z racji wielkości gospodarki Chin (~15 proc. globalnej produkcji) i ich dużego znaczenia w handlu międzynarodowym, gospodarka światowa może wpaść w turbulencje, gdy Chiny dostaną zadyszki.
Przesadzona panika

Czego tak naprawdę boją się światowe rynki? Obawy są przede wszystkim spowodowane tym, że Chiny zaczną wydawać mniej. Z tego powodu na giełdach w Europie i Stanach Zjednoczonych następują potężne wyprzedaże akcji i spadki cen surowców, szczególnie ropy i węgla. Eksperci straszą recesją. Bloomberg prognozuje, że ze wszystkich krajów UE, najsilniej na deprecjację juana narażone są gospodarki i waluty Węgier i Polski.

Reklama

Polska gospodarka w oczywisty sposób jest częścią systemu naczyń połączonych i zależy od koniunktury światowej, kreowanej w dużym stopniu przez Chiny. Jak silne są jednak nasze bezpośrednie związki z Chinami, i na ile obawy Bloomberga są uzasadnione?

Kenneth Rogoff, który przewidział kryzys w strefie euro i obecny kryzys w Chinach, uspokajał w wywiadzie dla CNN i twierdził, że „Chiny przechodzą recesję jak wszyscy inni”. Na rynkach finansowych w Polsce przydałoby się trochę więcej spokoju, do którego zachęca Rogoff.

Przesadzoną panikę widać po powtarzających się przecenach na warszawskim parkiecie i po słabnącym złotym. Dalsza, długotrwała presja na dewaluację złotego mogłaby nastąpić w przypadku silnej konkurencji na istotnych dla Polski rynkach eksportowych. Pierwsze spojrzenie na dane pokazuje, że struktura eksportu Polski i Chin na rynkach krajów UE, które stanowią 70 proc. całkowitej wartości eksportu z Polski, jest bardzo zbliżona. Polski eksport to głównie maszyny i urządzenia elektryczne, produkty górnictwa i wyroby chemiczne, które składają się na ponad 50 proc. polskiego eksportu. Te same kategorie stanowią ponad 60 proc. eksportu z Chin do UE. Co więcej, Chiny są silnie obecne na rynku niemieckim. Niemcy, choć są największym importerem produktów z Polski, ponad dwa razy więcej wydają na import dóbr z Państwa Środka.

Niemiecka gospodarka nie jest jednak w stanie szybko zastąpić polskie produkty ich chińskimi odpowiednikami, które przy dalszej deprecjacji juana staną się bardziej konkurencyjne. W obrębie poszczególnych kategorii produktów eksportowanych przez Chiny i Polskę nie ma bezpośrednio silnej rywalizacji. Polska eksportuje do Niemiec w dużej mierze części pojazdów, samochody, silniki spalinowe, meble i miedź. Poza tym, eksportowanych jest wiele innych rodzajów urządzeń i maszyn, jak np. autobusy i urządzenia wyrobiskowe, które nie są produkowane i eksportowane z Chin. Natomiast Chiny do Niemiec i innych krajów UE na szeroką skalę eksportują komputery, urządzenia półprzewodnikowe, telefony, odzież i statki.

>>> Czytaj też: Upadek Rosji, atak islamu na Europę i III wojna światowa? To koniec świata, jaki znamy

Jakie realne są zagrożenia?

Zawierucha na rynkach może mieć jednak pośredni wpływ na Polski eksport. Polscy producenci nie konkurują bezpośrednio z chińskimi producentami na europejskich rynkach, stracić mogą jednak z innego powodu. Ucierpią firmy dostarczające maszyny i komponenty potrzebne do produkcji urządzeń trafiających z Niemiec na chiński rynek. Chiny są głównym rynkiem zbytu między innymi dla BMW, Daimlera i Volkswagena. Według danych E&Y, udział Niemiec na rynku samochodów osobowych wynosi 23 proc., z których wiele z polskimi podzespołami.

Kryzys w Chinach zagraża głównie polskim kopalniom i producentom miedzi. Aby utrzymać swoją produkcję przemysłową, Chiny importują dwa razy więcej węgla niż wynosi całkowite wydobycie węgla w Polsce. Spadek zapotrzebowania na surowiec oraz niższe ceny na pewno nie poprawią sytuacji polskich kopalń, które i tak borykają się z trwającym od czterech lat spadkiem cen węgla.

Chiny są także największym na świecie importerem miedzi. Z ponad 30 miliardów importu miedzi przez Chiny, 700 mln dol., tj. prawie 40 proc całkowitego eksportu, stanowi miedź z Polski. KGHM Polska miedź jest głównym polskim eksporterem na chińskim rynku. Prognozowane obniżki cen tych surowców tłumaczą przecenę akcji KGHM i Bogdanki w ostatnich dniach.

W ostatnich 20 latach chińska gospodarka ciągle się rozwijała – wskaźnik wzrostu w tym czasie ani razu nie spadł poniżej 7 proc. (licząc rok do roku). Należało się spodziewać, że dekoniunktura kiedyś nadejdzie. Najwyraźniej jednak świat przyzwyczaił się do tego, że wszystkie kraje przechodzą spowolnienia i recesje, ale nie Chiny. Jak tylko pęknie ten paradygmat i rynki finansowe wrócą do normy, odetchnie też polska gospodarka, która, z wyjątkiem kopalń i producenta miedzi, jest stosunkowo mało uzależniona od Chin.