Szef BBN: jesteśmy gotowi uczestniczyć w patrolach monitorujących. Zgłosiliśmy cztery nasze samoloty. MON tej wypowiedzi nie komentuje

– Jesteśmy gotowi uczestniczyć w patrolach monitorujących sytuację w Syrii. Zgłosiliśmy cztery nasze samoloty. Szczegóły będą uzgadniane na poziomie technicznym – zapowiedział wczoraj w radiowej Trójce Paweł Soloch, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. – Zaangażowanie przeciwko ISIS jest wyrazem solidarności z naszymi sojusznikami, oczekujemy takiej samej solidarności na Wschodzie – dodawał urzędnik.

Poprosiliśmy go o uszczegółowienie swojego stanowiska, ale po raz kolejny odmówił rozmowy z DGP.

O tym, że zaangażujemy się wojskowo w Syrii (chodziło o działania szkoleniowe bądź rozpoznawcze), mówił na ubiegłotygodniowym spotkaniu ministrów obrony narodowej w Brukseli minister obrony Antoni Macierewicz. W poniedziałek próbowaliśmy uzyskać oficjalny komentarz o naszej potencjalnej obecności na Bliskim Wschodzie od resortu obrony. Bezskutecznie.

O tym, że nasze zaangażowanie militarne w tym rejonie świata się zwiększy, mówiło się w kuluarach już od jakiegoś czasu. Najbardziej prawdopodobne jest to, że samoloty stacjonowałyby w Turcji. Nad Syrią w misjach monitorujących mają latać polskie jastrzębie z tzw. zasobnikami rozpoznania obrazowego DB-110.

Reklama

– Ten sprzęt pozwala na tradycyjne przesyłanie obrazu do bazy, ale również na obserwację w podczerwieni. Zasięg to w zależności od warunków pogodowych kilkadziesiąt kilometrów – wyjaśnia Jerzy Gruszczyński, były pilot wojskowy, obecnie redaktor naczelny „Lotnictwo Aviation International”. Wiadomo, że obecność samolotów F-16 wymaga także obsługi naziemnej – przy czterech maszynach byłoby to prawdopodobnie 100–150 osób. – Jest to udział w strefie realnego konfliktu, akurat w powietrzu dość spokojnego. Dla naszych żołnierzy tego typu doświadczenia są bezcenne – dodaje były wojskowy.

Zasobników DB-110 używa się do tego, by sprawdzać, co na danym terenie może się dziać już po nalotach czy innych działaniach militarnych – raczej nie służą one do działań rozpoznawczych, które mają zbierać informacje przed misjami. Szacunki mówią o tym, że na 48 polskich F-16 takich zasobników mamy… siedem. Jeśli cztery z nich wyślemy na Bliski Wschód, to radykalnie zmniejszy się nasza zdolność obserwowania własnych granic. Problemem może być także to, że mamy poważne niedobory, jeśli chodzi o liczbę techników i mechaników zajmujących się tymi maszynami. Ich oddelegowanie pogorszy nasze zdolności do bieżącej obsługi maszyn, które pozostają w kraju.

– Decyzja o tym, że wyślemy do Syrii F-16, była moim zdaniem podjęta jeszcze przed ostatnimi obradami ministrów obrony NATO, już kilka tygodni temu. Zapewne deklaracja o mocnym przesunięciu Sojuszu na Wschód nie byłaby jednogłośna, gdyby nie nasza propozycja udziału w wojnie z Państwem Islamskim – stwierdza Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji Pułaskiego, think tanku specjalizującego się w kwestiach obronności. – Ale proszę pamiętać, że dopóki te samoloty nie znajdą się w regionie, to trudno spekulować, jaki charakter ostatecznie ma mieć ta misja. I o tym, że to nie będzie realne militarne zwiększenie możliwości Amerykanów. Stany Zjednoczone w tym rejonie świata mają znacznie lepsze możliwości rozpoznania. Chodzi o wsparcie polityczne koalicji walczącej z ISIS – dodaje ekspert. I zadaje pytanie, czy na pewno musieliśmy się zdecydować na takie kroki, by uzyskać wsparcie dotyczące naszych postulatów na wschodniej flance NATO.

Nieco inny punkt widzenia ma Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Nie ulega wątpliwości, że Polska musiała zwiększyć swoje zaangażowanie na południu, by zademonstrować solidarność z tym państwami Sojuszu Północnoatlantyckiego, które nie czują się zagrożone Rosją, a widzą zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego. Warto pamiętać, że Rosja destabilizuje sytuację w Syrii i przyczynia się do większego napływu uchodźców do Europy. Nasze zaangażowanie zwiększa bezpieczeństwo ważnego członka NATO, jakim jest Turcja, ale także stabilność całego kontynentu – wyjaśnia analityk. – Nawet jeśli nad Wisłą nieco wzrośnie zagrożenie terrorystyczne (obecnie jest minimalne), to podtrzymywanie solidarności z sojusznikami jest z polskiego punktu widzenia tego warte. Bo potencjalne niebezpieczeństwo ze Wschodu ma dla Polski charakter strategiczny i może skutkować radykalną zmianą układu sił w naszym regionie. A w efekcie moglibyśmy się znaleźć w szarej strefie bezpieczeństwa między Rosją a Zachodem – tłumaczy ekspert.

Pamiętając o tym, że na razie nasze F-16 wciąż stacjonują w Polsce i jeszcze zanim gdziekolwiek się udadzą, miną jeszcze co najmniej tygodnie, warto także spojrzeć na kolejną zagraniczną misję wojskową Polaków inaczej niż tylko przez pryzmat wzmacniania wschodniej flanki NATO, wielkiej geopolityki i pokazywania naszym sojusznikom solidarności. – Wysłanie tych samolotów byłoby błędem z tej prostej przyczyny, że w tym momencie w Syrii nie są określone siły opozycji, które my chcemy wspierać. Teatr wojny jest podzielony między kilka ugrupowań. Z jednej strony mamy Assada, z drugiej tzw. Państwo Islamskie. I jest jeszcze wiele innych ugrupowań opozycyjnych. Problem polega na tym, że wiele z tych grup opozycyjnych tak naprawdę niewiele różni się od Państwa Islamskiego – wyjaśnia Piotr Balcerowicz, orientalista specjalizujący się m.in. w rejonie Bliskiego Wschodu. – Tam nie ma demokratycznej opozycji w zachodnim rozumieniu. Zachód, w tym Polska, staje się militarną stroną konfliktu, który na razie nie ma dobrego rozwiązania.

>>> Czytaj też: Szczerski: Nie ma mowy, by Polska włączyła się do wojny w Syrii