Trwające od 1 maja pożary lasów w Albercie, podsycane przez gorące i suche wiatry, objęły już tereny o powierzchni ponad 160 tys. hektarów i zmusiły do ewakuacji ponad 80 tys. mieszkańców miasta Fort McMurray.

W sobotę żywioł zaczął zagrażać sąsiedniej prowincji Saskatchewan. Oczekiwano, że w niedzielę powierzchnia obszarów objętych ogniem może się dwukrotnie zwiększyć, jednak zapobiegły temu lekkie deszcze i niższe temperatury. Po zeszłotygodniowych rekordowych upałach, w niedzielę w Albercie było ok. 17 stopni, a do piątku prognozuje się temperaturę w wysokości ok. 10 stopni C.

Jednak zdaniem władz prowincji jest jeszcze za wcześnie, by pozwolić ewakuowanym mieszkańcom na powrót do Fort McMurray. W mieście odcięto dostawy gazu, sieć energetyczna jest uszkodzona, a woda niezdatna do picia.

Dotychczas nie odnotowano żadnych bezpośrednich ofiar śmiertelnych pożaru czy poszkodowanych; dwóch nastolatków zginęło w wypadku samochodowym podczas ewakuacji.

Reklama

Alberta jest głównym kanadyjskim producentem ropy pozyskiwanej z roponośnych iłów. Żywioł zmusił już do zamknięcia części instalacji na polach naftowych. Firmy zajmujące się wydobywaniem ropy wstrzymują lub ograniczają produkcję, mimo że pożar na razie bezpośrednio im nie zagraża. Odbija się to już na krajowym wydobyciu tego surowca, które przed pożarem wynosiło ok. 1 mln baryłek dziennie.

Już obecnie ocenia się, że będzie to jedna z najkosztowniejszych klęsk żywiołowych w historii Kanady. Straty w mieniu nieruchomym tylko w Fort McMurray ocenia się wstępnie na ponad 9 mld dolarów kanadyjskich (7 mld USD).

Jest to już drugi pożar w tym rejonie Kanady w ciągu roku. W maju 2015 roku żywioł zmusił do ewakuacji kilkuset pracowników przemysłu naftowego, co spowodowało krajowy spadek wydobycia tego surowca o 9 proc. (PAP)

ulb/ ap/