Po jednej stronie granicy rekordowo niskie bezrobocie i niedobór pracowników tak w prostych pracach, jak i w branżach specjalistycznych. Z drugiej – kryzys na Ukrainie oraz potrzeba rozwoju zarobkowego i zawodowego. Oto główne motory fali Ukraińców płynącej do Polski.
Polscy przedsiębiorcy coraz bardziej intensywnie poszukują rąk do pracy. Z danych GUS wynika, że stopa bezrobocia w naszym kraju spadła w czerwcu do poziomu 8,8 proc., najniższego od października 2008 r. Według GUS liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy spadła poniżej 1,4 mln osób, a jeszcze w czerwcu 2015 r. było ich ponad 1,6 mln. Na razie rynek pracy nie odczuł jeszcze potencjalnego dodatkowego efektu programu 500+, czyli rezygnacji niektórych zatrudnionych przy gorzej płatnych pracach. – Ale program ruszył dopiero w kwietniu, więc trudno na razie wyrokować o jego przyszłych skutkach dla rynku pracy – zastrzega Karolina Zawiasa z agencji pracy EWL Group. Zapotrzebowanie na pracowników i bez tego jest coraz większe. Stąd coraz więcej firm otwiera się na migrantów. W tym roku – jak szacują eksperci – polscy pracodawcy na podstawie uproszczonych przepisów mogą legalnie zatrudnić nawet milion pracowników z Ukrainy.
Ukraińcy od lat przyjeżdżali do nas do pracy w rolnictwie i sadownictwie – przy zbiorze truskawek, malin i jabłek. Ta branża wciąż ma spore problemy ze znalezieniem polskich pracowników i masowo zatrudnia chętnych ze Wschodu. – Wakacje i okres prac sezonowych napędzają rynek pracy. W tym czasie produkcja osiąga szczytowy poziom, a przedsiębiorcy muszą dynamicznie reagować na zmieniające się potrzeby kadrowe – uzupełnia Karolina Zawiasa. Widać to choćby po liczbie oświadczeń o zamiarze powierzenia pracy właśnie dla branży rolnej. W tym roku złożono ich już 221 tys.
Jeszcze w 2009 r. 65 proc. przyjezdnych Ukraińców pracowało w rolnictwie. To się jednak zmieniło. W pierwszym półroczu wśród ofert skierowanych do cudzoziemców rolnictwa dotyczyło tylko 34 proc. Wyraźnie wzrósł za to odsetek propozycji zatrudnienia w innych obszarach gospodarki. – Branże, które w największym stopniu posiłkują się pracownikami ze Wschodu, to przetwórstwo przemysłowe i budownictwo. Lokalnie duże zapotrzebowanie obserwujemy też w gastronomii czy przemyśle stoczniowym – komentuje Marcin Kołodziejczyk z Grupy Progres.
I właśnie pracownicy wyspecjalizowani stanowią dziś coraz większą część migracyjnej fali. Co ważne, w branży IT i nowych technologii migracja ta nie jest podyktowana tylko potrzebą lepszego zarobku. Wręcz przeciwnie. – Programiści na Ukrainie zarabiają już średnio 30 proc. więcej niż na analogicznym stanowisku w Polsce, a dodatkowo są opodatkowani w bardzo przyjazny sposób, bo zaledwie 5-proc. zryczałtowanym podatkiem – zapewnia Mateusz Kurleto, prezes SkillHunt.io, platformy pomagającej w rekrutacjach specjalistów w branży IT. – Mimo to chętnie przeprowadzają się za pracą do Polski. Robią tak, bo mają silną potrzebę rozwoju i włączenia się w globalną gospodarkę, a pracę w Polsce traktują jak wejście na zachodnie rynki. Podobnie polscy menedżerowie, chcąc się rozwijać, wybierali Hiszpanię czy Francję, choć wcale nie dostawali tam fenomenalnych warunków zatrudnienia – tłumaczy Kurleto.
Od przyszłego roku liczba przyjeżdżających do nas Ukraińców może się jednak zmniejszyć. Resort pracy przygotował projekt nowelizacji ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Przewiduje się w niej zastąpienie uproszczonej procedury oświadczeniowej przy zatrudnianiu cudzoziemców dwoma typami zezwoleń na pracę sezonową i krótkoterminową. Proponowane zmiany mają eliminować nadużycia. Wielu obcokrajowców nie wie np., że oświadczenia są bezpłatne, i płacą za nie pośrednikom. Zdarza się też, że oświadczenia o chęci zatrudnienia cudzoziemców składają w pośredniakach osoby bezrobotne albo bezdomne.
– Z nadzieją, ale i obawami patrzymy na nowe rozwiązania legislacyjne, które mają obowiązywać od 2017 r. Z jednej strony to dobrze, że rząd chce uregulować zagadnienie imigracji do Polski. W interesie wszystkich jest doprowadzenie do legalizacji obecności Ukraińców w naszym kraju w taki sposób, aby ograniczać szarą strefę i zapewnić wpływy do ZUS i Skarbu Państwa. Jednak wydłużenie procedur i zwiększenie biurokracji mogą zahamować napływ nawet miliona niezbędnych dla gospodarki pracowników – mówi Maciej Witucki, prezes zarządu Work Service. Bez nich firmy miałyby trudności z realizacją zamówień, a to odbiłoby się na koniunkturze w poszczególnych sektorach, a przez to także na wzroście gospodarczym.
>> Czytaj też: Jak zwiększyć zamożność Polaków? Oto dylematy planu Morawieckiego